Kaczyński przemówił. Upieranie się przy wyborach doprowadzi nas do narodowej klęski
Oto i prezes wreszcie przemówił. A to, co powiedział, dałoby się streścić pamiętnym „żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Z tą różnicą, że tym razem nie ma mowy o przejęzyczeniu. W rozmowie z RMF FM Jarosław Kaczyński z pełną premedytacją ogłosił polityczną wykładnię na czas epidemii i wyborów.
Czytaj też: Pierwsze wybory z wirusem. W komisjach panika
Może bym i przesunął...
A więc życie nad Wisłą spokojnie sobie płynie. Nic strasznego się nie dzieje, rząd absolutnie panuje nad sytuacją. Owszem, wystąpiły przejściowe trudności, obowiązują pewne ograniczenia. Ale jak człowiek się pilnuje, to nic mu nie zagraża. Czemu sam prezes daje świadectwo, opowiadając, jak można rozważnie uczestniczyć w kościelnych nabożeństwach. Nie ma mowy o żadnych stanach nadzwyczajnych i przekładaniu wyborów.
Hipokryzja prezesa bywa wręcz rozczulająca, kiedy dyskretnie daje do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, to może nawet zgodziłby się dla świętego spokoju przełożyć te wybory. W końcu to Andrzej Duda jest kandydatem „najbardziej poszkodowanym” (sic!) z powodu ograniczeń w prowadzeniu kampanii („bo nikt tak nie gromadzi ludzi na spotkaniach i nie ma tak znakomitego kontaktu z ludźmi”). Teraz biedak dwoi się i troi na froncie walki z epidemią, ryzykując życie i zdrowie, podczas gdy jego rywale mogą sobie wygodnie siedzieć w domu i zdalnie stamtąd agitować.
Ukryty diabełek kusi więc prezesa, żeby przesunął wybory, a dobrze na tym wyjdzie. Całe szczęście Kaczyński nadal jest jednak tym, kim był zawsze, czyli twardym legalistą.