Gdy rozmawiamy o wyborach prezydenckich, trudno się oderwać od faktu, że samo przeprowadzanie głosowania w maju jest politycznym szaleństwem, które nie znajduje oparcia ani w zasadach demokracji, ani w przepisach prawa, nie wspominając o zdrowym rozsądku. Ale wokół batalii o zatrzymanie tego szaleństwa i w jej tle dochodzi do zmian, które trzeba zauważyć. Także na opozycji.
Czytaj też: Co się tam u was, k..., dzieje, czyli najkrótsze śledztwo świata
Kandydaci opozycji w jednej linii
Ostatni sondaż Kantar przypieczętował to, o czym mówiło się już od dawna – poparcie dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej sięgnęło dna, konkretnie 4 proc. Zgodnie z tym badaniem wybory wygrałby w pierwszej turze Andrzeja Duda z 59 proc. głosów. Kandydatka Koalicji Obywatelskiej znalazła się nie tylko za Władysławowem Kosiniakiem-Kamyszem (7 proc.) i Szymonem Hołownią (po 7 proc.), ale nawet odstającym od stawki Robertem Biedroniem i outsiderem wyścigu Krzysztofem Bosakiem (po 5 proc.).
Kandydatura Kidawy-Błońskiej słabła od kilku tygodni. Już według opublikowanej w „Polityce” średniej sondażowej z połowy kwietnia kandydatka zrównała się prawie z szefem PSL na poziomie 13–15 proc. Cytowane na wstępie badanie firmy Kantar należy czytać w ten sposób, że w obecnych warunkach na mniej więcej równą, niską liczbę głosów mogłaby liczyć cała piątka opozycyjnych kandydatów.
Czytaj też: