Żyliśmy wtedy w innym świecie, świecie, w którym zajmowały nas gafy Jolanty Turczynowicz-Kieryłło (czy ktokolwiek pamięta, że była szefową kampanii Andrzeja Dudy?), afera Mariana Banasia, groźby weta do ustawy o miliardach dla TVP, gest Joanny Lichockiej itp. Prezydent nie mógł nawet marzyć o reelekcji w pierwszej turze. To było tak niedawno.
Czytaj też: Kampania Kidawy-Błońskiej na dnie. Czy pociągnie za sobą KO?
Dokądś płyniemy, ale dokąd?
Koronawirus (i pęd PiS, by w środku epidemii urządzać wybory) przyspieszył jednak to, na co zanosiło się od miesięcy. Na początku roku założyłem się z kolegą, który twierdził, że do końca kwietnia Gowin będzie poza rządem. Generalnie zgadzałem się co do rozstrzygnięcia, ale byłem zdania, że stanie się to po wyborach. Zakład przegrałem.
Od początku kadencji, od wieczoru wyborczego PiS, na którym mało było radości, a wiele podskórnych emocji, jasne było, że Zjednoczona Prawica w dotychczasowym kształcie to już pieśń przeszłości. Zbyt wielu posłów wprowadzili Gowin i Zbigniew Ziobro, a zbyt mało Jarosław Kaczyński, by wszystko zostało po staremu.
Rzecz w tym, że nie bardzo wiadomo, jak to „nowe” będzie wyglądało. Jest jasne, że z obozem władzy pożegnał się sam Gowin, wiadomo, że dokądś płyniemy, ale jesteśmy trochę jak Krzysztof Kolumb. Nie wiemy, na jakim kontynencie wylądujemy.
Czytaj też: Co się tam u was, k..., dzieje? Najkrótsze śledztwo świata
Czy Gowin utrzyma jakieś wojsko?
Żeby bunt Gowina przyniósł jakiś polityczny efekt, byłego wicepremiera musi poprzeć co najmniej czterech z 17 posłów Porozumienia. I to pod warunkiem maksymalnej mobilizacji całej opozycji – żadnego spóźnienia na głosowanie, żadnego zatrzaśnięcia się w toalecie, żadnego transferu do PiS z Konfederacji czy PSL. Wówczas mielibyśmy remis – 230:230, który byłby porażką Kaczyńskiego, bo do odrzucenia uchwały Senatu dotyczącej wyborów korespondencyjnych potrzebuje większości, choćby 231:229.
Krążą teraz w kuluarach listy posłów Porozumienia, trochę jak w amerykańskich filmach o politykach czy ławach przysięgłych – ten jest pewny, ten to znak zapytania, a ci to już na pewno przeszli na stronę PiS. Proporcje się zmieniają, ale raczej w kierunku korzystnym dla Kaczyńskiego. 27 kwietnia wygląda na to, że wyraźna większość gowinowców to już żołnierze prezesa PiS. Czy do 7 maja – dnia głosowania w Sejmie – przy Gowinie wciąż ktoś będzie?
Czytaj też: Gry prezydenckie. Czas Kosiniaka-Kamysza?
Nie ma fali dla Gowina i opozycji
Na papierze wygląda to – z punktu widzenia opozycji – nie najgorzej. Gdy uwzględni się kontekst i dynamikę procesu, obraz rysuje się w ciemniejszych barwach. Przekaz opozycji i Gowina jest w najlepszym razie mętny – nie wiadomo, kiedy miałyby być wybory, nie wiadomo, czy celem sojuszu miałoby być obalenie rządu i wybory parlamentarne, czy też powołanie jakiegoś dziwnego gabinetu z jeszcze dziwniejszym zapleczem? Z moralnego sprzeciwu wobec wyborów prezydenckich robi się gra o stołek dla Gowina.
Procesy społeczne nie nadążają przy tym za politycznymi. Nie ma żadnej fali, na której mogliby popłynąć Borys Budka z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, lewicą i Konfederacją z Gowinem na doczepkę. Polacy, co pokazują wszystkie sondaże, wciąż wolą obecny obóz władzy. W takim krajobrazie Kaczyńskiemu łatwiej łamać posłów Porozumienia czy szukać dodatkowych głosów po innych klubach.
Czytaj też: Czy leci z nami prezes?
Między triumfem PiS a upadkiem rządu
Nie podejmuję się prognozować, jak to się skończy. Być może Gowin zostanie z trójką posłów, a PiS przepchnie raz jeszcze, co będzie chciał przepchnąć, a być może opozycja zatriumfuje i za chwilę będziemy mieli stan nadzwyczajny, upadek rządu i przyspieszone wybory. To są ekstrema, a możliwe są przecież jeszcze rozwiązania pośrednie.
Rozmawiałem w ostatnich dniach z wieloma aktorami tego przedstawienia. Oni też tego nie wiedzą. Pewne jest tylko to, że najbliższe dni w polityce będą pasjonujące.
Czytaj też: Prof. Markowski o wyborach w pocztowych sklepikach