Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Założyciel Ordo Iuris na czele SN. To bardziej polityk niż sędzia

Aleksander Stępkowski Aleksander Stępkowski Jacek Domiński / Reporter / EAST NEWS
Aleksander Stępkowski, następca Kamila Zaradkiewicza, to zawodnik wagi ciężkiej, jeśli chodzi o proceduralne rozgrywki. W dodatku nie ma hamulców przy realizacji celów.

Kamil Zaradkiewicz zrezygnował z funkcji pełniącego obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Łamiącym się głosem odczytał oświadczenie, że rezygnacja to wyraz jego protestu wobec obstrukcji „starych” sędziów w czasie Zgromadzenia Ogólnego, które ma wyłonić kandydatów na pierwszego prezesa. Powiedział też, że jest niesłusznie oskarżany o motywacje polityczne. Nie akceptuje tego, że „starzy” sędziowie już teraz kwestionują ważność całej procedury wyboru kandydatów. I ocenił, że wobec niego i innych sędziów powołanych z udziałem neo-KRS trwa w Sądzie Najwyższym mobbing. „Nie zamierzam dłużej takich praktyk tolerować i podejmę kroki prawne. To będzie możliwe po mojej rezygnacji”. Zapowiedział też, że nadal będzie działał na rzecz dekomunizacji SN.

Oświadczenie wygłosił w holu SN i natychmiast się oddalił, nie odpowiadając na pytania. Widać było, że cała sytuacja jest dla niego wielkim stresem i upokorzeniem.

Dlaczego Zaradkiewicz się wycofał?

Trudno uwierzyć, że zrezygnował z własnej woli. Wprawdzie ogłosił, że nie będzie kandydował na stanowisko pierwszego prezesa SN, ale w ciągu swoich dwutygodniowych rządów wydawał zarządzenia, podpisując się jako „Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego”, bez literek p.o. Urzędowanie rozpoczął od uroczystego oświadczenia, w którym zapowiadał dekomunizację SN. A następnie zarządził usunięcie z holu portretów prezesów z czasów PRL.

Dlaczego zrezygnował? „Starzy” sędziowie swoimi wnioskami formalnymi i proceduralnymi kruczkami obnażyli, że kompletnie nie radzi sobie z zarządzaniem. To nie najlepsza rekomendacja nawet na p.o. prezesa. Poza tym odżyły w mediach informacje o jego piżamowej eskapadzie sprzed kilku lat do Trybunału Konstytucyjnego i mobbingu, którego miał się dopuszczać wobec co najmniej jednego podwładnego.

Możliwe, że gwoździem do trumny był fakt, że dwa dni temu zwrócił się do Andrzeja Dudy o zmianę regulaminu SN, by ułatwić przeprowadzenie wyborów na kandydatów na pierwszego prezesa. O tym, że prezydent może zmienić regulamin, żeby ukrócić wątpliwości, które rodzi dotychczasowy, nazbyt enigmatyczny, mówiło się od jakiegoś czasu. Ale Zaradkiewicz postawił Dudę w sytuacji, gdy ma to zrobić na jego zamówienie, a to było co najmniej niezręczne. Dlatego można przypuszczać, że nie tyle zrezygnował sam, ile został do tego skłoniony.

Stępkowski nie ma hamulców

W jego miejsce prezydent powołał Aleksandra Stępkowskiego, założyciela antyaborcyjnej i antygenderowej organizacji Ordo Iuris i byłego podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. To bardziej polityk niż sędzia. Jeśli chodzi o proceduralne rozgrywki – zawodnik wagi ciężkiej. W dodatku nie ma hamulców przy realizacji celów. Pokazał to, rozpatrując w kilka minut, na podstawie skserowanych uprzednio akt, sprawę wniesioną przez sędziego Waldemara Żurka. Chodziło o wyłączenie od rozpoznawania jego skargi na działania neo-KRS wszystkich sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Jedynym sędzią niewymienionym w tym wniosku był Stępkowski, ponieważ został mianowany sędzią SN kilkanaście dni wcześniej. Stępkowski odrzucił wniosek Żurka kilkanaście minut przed rozpoznaniem sprawy przez Izbę Cywilną SN. I w tym samym ruchu umorzył skargę sędziego na działania neo-KRS wobec niego. Ma z tego powodu postępowanie dyscyplinarne zainicjowane przez pierwszą prezes SN Małgorzatę Gersdorf.

Aleksander Stępkowski jest też bohaterem, czy raczej podmiotem, pytania prejudycjalnego sędziów SN do Trybunału Sprawiedliwości UE o to, czy jego powołanie jest ważne, skoro rekomendowała go neo-KRS, a prezydent mianował, ignorując prawomocne postanowienie NSA o wstrzymaniu procedury nominacyjnej sędziów.

Utrata niezależności SN to żadna strata dla rządzących

Stępkowski został zgłoszony jako kandydat na pierwszego prezesa SN, ale nie wyraził zgody na kandydowanie. Jak widać, zgodził się być prezydenckim „komisarzem”. Niewykluczone, że Duda zmieni teraz regulamin i nada „komisarzowi” uprawnienia, bez których nie poradził sobie Zaradkiewicz: jednoosobowego zarządzania całym procesem wyborów, łącznie z narzuceniem porządku obrad i składu komisji skrutacyjnej. Nie będzie to miało nic wspólnego z konstytucją, ale to nigdy nie było poważną troską prezydenta Dudy.

Możliwy jest też inny wariant: sprawę załatwi czas. Wystarczy, że prezydent mianuje np. 10 kolejnych sędziów, a już neosędziowie będą mieli w Zgromadzeniu Ogólnym większość i wszystko pójdzie gładko. A do tego czasu Aleksander Stępkowski porządzi jako komisarz. Proste, nieskomplikowane i nic nie kosztuje. To znaczy kosztuje: utratę niezależności Sądu Najwyższego, ale dla rządzących to zysk, nie strata.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną