Kamil Zaradkiewicz zrezygnował z funkcji pełniącego obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Łamiącym się głosem odczytał oświadczenie, że rezygnacja to wyraz jego protestu wobec obstrukcji „starych” sędziów w czasie Zgromadzenia Ogólnego, które ma wyłonić kandydatów na pierwszego prezesa. Powiedział też, że jest niesłusznie oskarżany o motywacje polityczne. Nie akceptuje tego, że „starzy” sędziowie już teraz kwestionują ważność całej procedury wyboru kandydatów. I ocenił, że wobec niego i innych sędziów powołanych z udziałem neo-KRS trwa w Sądzie Najwyższym mobbing. „Nie zamierzam dłużej takich praktyk tolerować i podejmę kroki prawne. To będzie możliwe po mojej rezygnacji”. Zapowiedział też, że nadal będzie działał na rzecz dekomunizacji SN.
Oświadczenie wygłosił w holu SN i natychmiast się oddalił, nie odpowiadając na pytania. Widać było, że cała sytuacja jest dla niego wielkim stresem i upokorzeniem.
Dlaczego Zaradkiewicz się wycofał?
Trudno uwierzyć, że zrezygnował z własnej woli. Wprawdzie ogłosił, że nie będzie kandydował na stanowisko pierwszego prezesa SN, ale w ciągu swoich dwutygodniowych rządów wydawał zarządzenia, podpisując się jako „Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego”, bez literek p.o. Urzędowanie rozpoczął od uroczystego oświadczenia, w którym zapowiadał dekomunizację SN. A następnie zarządził usunięcie z holu portretów prezesów z czasów PRL.
Dlaczego zrezygnował? „Starzy” sędziowie swoimi wnioskami formalnymi i proceduralnymi kruczkami obnażyli, że kompletnie nie radzi sobie z zarządzaniem.