Dziwaczne warunki, które postawiła dyskutantom TVP, sprzyjały urzędującemu prezydentowi. Pytania prowadzącego Michała Adamczyka dotyczyły głównie konserwatywnego świata wartości: tego, czy dzieci powinny się przygotowywać do pierwszej komunii w szkole, ewentualnej legalizacji małżeństw jednopłciowych i przymusowej relokacji uchodźców. O podobne sprawy pyta rywali w swoim spocie Andrzej Duda.
Paradoksalnie sytuacja, w której Duda pozował na obrońcę wartości, okazała się korzystna dla kandydata lewicowego, bo mógł śmiało i otwarcie mówić o konieczności rozdziału Kościoła od państwa czy liberalizacji prawa aborcyjnego, odróżniając się od peletonu centrowych i prawicowych polityków. Tyle że wczoraj – ku zaskoczeniu wielu widzów – kandydatów lewicowych było dwóch.
Czytaj też: Co mówili kandydaci w debacie
Problemy z podpisami dla Witkowskiego
Waldemar Witkowski dołączył do wyścigu dopiero 12 czerwca, bo miał problemy z zebraniem wymaganych 100 tys. podpisów. Zbierał je na raty. Gdy pierwsza tura wyborów miała się odbyć 10 maja, już wtedy próbował się zarejestrować. Nie udało się: na 111 tys. podpisów Państwowa Komisja Wyborcza zakwestionowała 15 tys., informując, że ponad 600 to podpisy osób zmarłych.
W środę 10 czerwca Witkowski zaniósł do PKW dodatkowe 5,5 tys. Nie chciała ich uwzględnić, twierdząc, że skoro nie został zarejestrowany jako kandydat 10 maja, to nie można mu zaliczyć zebranych wtedy podpisów. Sprawa zakończyła się w Sądzie Najwyższym, który uznał, że nie ma znaczenia, na kiedy wybory były zaplanowane, i zatwierdził kandydaturę Witkowskiego jako jedenastego uczestnika prezydenckiego wyścigu.
Czytaj też: Kandydaci ruszyli w teren
Nieudane wybory do Sejmu i Senatu
Problemy z podpisami dobrze obrazują, w jakiej kondycji jest kierowana przez Witkowskiego Unia Pracy. Partia założona w 1992 r. m.in. przez Ryszarda Bugaja i Zbigniewa Bujaka napisała piękny rozdział w historii polskiego parlamentaryzmu. Szła w poprzek podziałów między dawnymi członkami „Solidarności” i reformatorami z byłej PZPR (której legitymację Witkowski dzierżył przez 14 lat). W 1993 r. na jedną kadencję weszła do Sejmu, gdzie wróciła w 2001 r. już jako sojusznik SLD – miała 16 posłów i współtworzyła rząd. Gdy dobra passa SLD minęła, Unia Pracy też zaczęła się rozpadać.
Choć Witkowski do UP należy od początku, to w największych jej sukcesach nie partycypował. W złotych czasach koalicji SLD-UP piastował zaledwie stanowisko wicewojewody wielkopolskiego. Czterokrotnie startował do Sejmu, raz do Senatu i europarlamentu, nigdy skutecznie. Lepiej szło mu na szczeblu samorządowym – przez 12 lat był radnym sejmiku wojewódzkiego. Poznał wówczas licznych poznańskich polityków, m.in. obecnego prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka (PO).
Jak podkreśla, „z polityki nie żyje, a jedynie ją uprawia”. Ten bon mot podkreśla przywiązanie do wartości, ale też usprawiedliwia wyborczą nieudolność Unii Pracy. Z SLD UP zerwała po wystawieniu kandydatury Magdaleny Ogórek na prezydenta pięć lat temu. Do nowej koalicji SLD, Razem i Wiosny też nie dołączyła, a samodzielnie nie była w stanie wystawić nikogo w całym kraju.
Czytaj też: Głosowanie na urlopie? Tylko nie zgub zaświadczenia
Niespodziewanie dobry występ w debacie
Mimo to aktyw wybiera Witkowskiego na przewodniczącego UP nieprzerwanie od 2006 r. On sam porażkami też zdaje się niespecjalnie przejmować. A wczoraj przed 7 mln telewidzów dał występ życia. Podczas debaty jako jeden z nielicznych odpowiadał na pytania mimo ich niedorzeczności. Mówił zwięźle, klarownie prezentując swój lewicowy światopogląd. Na pytanie o przymusową relokację uchodźców odpowiedział, że pomóc należy wszystkim niezależnie od tego, gdzie się urodzili. Dziwił się, że taki temat w ogóle jest dyskutowany. To skandal – podkreślił – że jego współpracownik gej musiał wyjechać za granicę, aby wziąć ślub.
Wypowiedzi te przykuły uwagę wyborców o poglądach lewicowych. Na Twitterze zainteresowanie Witkowskim wzrosło momentalnie i choć zaczynało się od pytań o to, kim jest ten pan, któremu mucha usiadła na głowie, to kończyło się na deklaracjach poparcia w wyborach. Zwycięstwo Witkowskiego w debacie orzekli też popularni publicyści, w tym Sławomir Sierakowski z „Polityki”. Historyk prof. Antoni Dudek wrzucił na Facebooka zdjęcie Witkowskiego z piorunami.
Witkowski okazał się świeży, niezgrany. Otoczony prawicowymi lub radykalnie prawicowymi kandydatami, mógł uchodzić za ostoję normalności. Tym bardziej że kampanię Roberta Biedronia trudno nazwać sukcesem. Biedroń chciał zwrócić uwagę centrowego wyborcy, a Witkowski zaprezentował konsekwentnie lewicowy światopogląd, odwołując się m.in. do zmarłego przed rokiem honorowego prezesa UP Karola Modzelewskiego i nawet mówiąc nieco o spółdzielczości.
Czytaj też: Nagonka na LGBT to za mało? TVP postawiła na antysemityzm
Najbogatszy polski urzędnik
Szybko pojawiły się memy zestawiające Witkowskiego z Berniem Sandersem, liderem lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej w USA. Porównanie Witkowskiemu chyba pasuje, bo na swoją stronę wrzucił podobną grafikę już kilka miesięcy temu.
Ale popularność, choćby chwilowa, ma swoją cenę. Niestrudzeni internauci szybko odkryli, że Witkowski był najbogatszym urzędnikiem w Polsce. Podczas transformacji ustrojowej został właścicielem hotelu robotniczego w Śremie, który przekształcił na biurowiec. Ze złożonego w 2018 r. oświadczenia majątkowego wynika, że ma na kontach 4,5 mln zł, nie licząc wartości nieruchomości, które wynajmuje.
Czytaj też: Polonia idzie na frekwencyjny rekord
Napsuje krwi Biedroniowi?
Problematyczna jest też sprawa niewstrzymanych eksmisji. W debacie kandydat dwukrotnie wspominał, że jest prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu. W 2016 r. skierował do komornika wniosek o wszczęcie egzekucji dotyczącej mieszkania, w którym mieszkał mężczyzna po udarze mózgu. Witkowski zarzekał się, że nie miał pojęcia, w jakim stanie jest eksmitowany. Proces w tej sprawie przegrał dwa lata później.
Czy to mu zaszkodzi w wyborach? Cóż, kandydat Unii Pracy i tak pewnie nie liczył na wiele, ale wczorajszy występ wyborcy zapamiętają. Na finiszu wyścigu Witkowski może napsuć krwi Biedroniowi. Kandydat Lewicy, któremu sondaże dają od 2 do 6 proc. poparcia, wylądowałby wówczas w tej samej lidze co „planktonowi kandydaci”, tacy jak Stanisław Żółtek czy Paweł Tanajno.
Czytaj też: Ostry zwrot Dudy. Pomoże mu?