Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Ludzie świetni, tylko kampania marna. Co dalej z Lewicą?

Konferencja prasowa Roberta Biedronia w Warszawie Konferencja prasowa Roberta Biedronia w Warszawie Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Czy wynik wyborczy Roberta Biedronia to koniec lewicy w Polsce? Pewnie nie. Ale może oznaczać początek końca Lewicy jako politycznego projektu.

Po wyborach na lewicy trwa festiwal popłochu, Schadenfreude i maniakalnego optymizmu. Wiem, że zanim karuzela emocji nieco się osadzi i uspokoi, żadna osoba piastująca partyjną odpowiedzialność nie będzie chciała o tym rozmawiać. Niektórzy czują się odpowiedzialni przed aktywem i nie wyjdą do mediów przed podsumowującą radą klubu i partii. Wielu nie pragnie niczego bardziej niż zmiany tematu i powrotu do business as usual.

Miał być Harveyem Milkiem

Robert Biedroń w wyborach prezydenckich nie był kandydatem marzeń. Ten kapitał, zbierany przed wyborami europejskimi jako podwaliny dla własnej, nowej partii – Wiosny – został niestety zmarnowany. Szkoda, bo gdyby nie bezlitosny kalendarz wyborczy, miałby spore szanse. Trzeba mu oddać, że w zasadzie każdą kampanię robił tak, jak powinno się robić kampanię prezydencką. Po prostu trzecia kampania z rzędu w ciągu roku z lekkim okładem to ogromne obciążenie. Poza tym w każdej kolejnej trzeba się zmierzyć z błędami popełnionymi w poprzednich.

Może najbardziej miażdżąco oceniła kandydaturę Biedronia dr Agata Sikora, autorka głośnej książki „Wolność, równość, przemoc”, we wpisie „O niedźwiedziach i wyborach” na FB: „Synowie i córki powtórzyli tutaj chwyt ojca, na którym ich wychowywano: wystawimy wam takiego kandydata, jak nam wygodnie, a jeśli nie będziecie chcieli na niego zagłosować i pójdziecie do Hołowni czy Trzaskowskiego, to was zawstydzimy i pouczymy moralnie”.

Rzeczywiście, wydawało się, że Biedroń ze swoim bagażem, tzw. kłamstwem europejskim, to, oględnie mówiąc, nietrafiony wybór. Do tego doszedł fakt, że w gruncie rzeczy był kandydatem bez własnej partii.

Reklama