Jacek Żakowski spytał uczestników swej audycji radiowej, w tym mnie, o to, w jakim pozostajemy stanie gry, a ściślej: w jakim stanie gry znajdują się dwaj konkurenci walczący o prezydenturę. Pytanie jest jakoś oczywiste, ale przecież dodatkowo uzasadnione faktem, że wyraźnie zarysowały się dwie koncepcje kampanijne.
Czytaj też: Duda i Morawiecki odwołują epidemię
Duda mówi do swoich
Andrzej Duda jedzie bez hamulców. Jeśli dość powszechne było przekonanie, że po pierwszej rundzie będzie zabiegał o tzw. środek, złagodzi język, bo brakuje mu głosów, a twardego elektoratu może nie wystarczyć, to okazało się ono mylne. Niespodzianka: prezydent jest agresywny, sięga po argumenty, które są doprawdy żenujące, nie hamuje epitetów i oskarżeń, bez wstydu powtarza najbardziej wyświechtane komunały i nieprawdy. Krzyczy, robi groźne miny. I chwali się bez opamiętania.
Każda właściwie wypowiedź prezydenta o przeszłości i teraźniejszości łatwa jest do zanegowania i ośmieszenia. Jeśli mówi o starych elitach, które napychały sobie kieszenie, o „warszawce i krakówku”, jakoby siedliskach wszystkiego, co najgorsze, to trafia zapewne w gusta swoich fanów. Ale w zamian nie może liczyć na życzliwość wyborców wahających się jeszcze, na kogo oddać głos. Bo chcąc nie chcąc przypominają sobie oni o napychaniu kieszeni przez dzisiejszą elitę władzy w stylu i skali wcześniej nieznanych, o aferach PiS, które przebijają żałosne afery PO, z taśmową i ośmiorniczkami na czele. Ta strategia tak jest oderwana od rzeczywistości, że aż osiąga stany absolutnego absurdu i fałszu, a notabene wspierana jest przez równie niepohamowanego premiera.