Podczas prowadzonej przez siebie kampanii prezydenckiej (tak, tak, to nie przejęzyczenie) premier Mateusz Morawiecki obiecał następną działkę publicznych pieniędzy na tzw. politykę historyczną, czytaj: narodową propagandę. Przy okazji pomachał wyborczą kiełbasą w kierunku narodowej prawicy.
Fundusz Patriotyczny, ale bez szczegółów
Tym razem przykrywką dla akcji ma być twór pod nazwą Fundusz Patriotyczny. Jak błyskotliwie i z właściwą sobie logiką wyjaśnił szef rządu, „będzie służył budowaniu postaw patriotycznych”. Po czym z tą samą językową zręcznością i logiką doprecyzował, że z kasy tej będą mogli skorzystać: a) pasjonaci historii oraz członkowie „grup rekonstrukcyjnych i poszukiwawczych pamiątek i przeszłości”, b) fundacje i stowarzyszenia „o profilu patriotycznym” oraz c) naukowcy („polscy”), którzy będą szerzyli „myśl patriotyczną, odszukiwali z przeszłości ślady polskości i na tym budowali naszą wielką przyszłość”.
Symboliczna miała być zapewne okoliczność. Deklarację tę premier rządu RP złożył bowiem w szkole podstawowej, która nosi imię Danuty Siedzikówny ps. „Inka”, nastoletnia sanitariuszka jednego z oddziałów antykomunistycznego podziemia uznawana przez krzewicieli kultu „żołnierzy wyklętych” za ikonę powojennego oporu.
Na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w relacji z tej wizyty czytamy: „»Budując Polskę przyszłości, wiemy, jak ważny jest patriotyzm« – wskazał premier”.