Podczas prowadzonej przez siebie kampanii prezydenckiej (tak, tak, to nie przejęzyczenie) premier Mateusz Morawiecki obiecał następną działkę publicznych pieniędzy na tzw. politykę historyczną, czytaj: narodową propagandę. Przy okazji pomachał wyborczą kiełbasą w kierunku narodowej prawicy.
Fundusz Patriotyczny, ale bez szczegółów
Tym razem przykrywką dla akcji ma być twór pod nazwą Fundusz Patriotyczny. Jak błyskotliwie i z właściwą sobie logiką wyjaśnił szef rządu, „będzie służył budowaniu postaw patriotycznych”. Po czym z tą samą językową zręcznością i logiką doprecyzował, że z kasy tej będą mogli skorzystać: a) pasjonaci historii oraz członkowie „grup rekonstrukcyjnych i poszukiwawczych pamiątek i przeszłości”, b) fundacje i stowarzyszenia „o profilu patriotycznym” oraz c) naukowcy („polscy”), którzy będą szerzyli „myśl patriotyczną, odszukiwali z przeszłości ślady polskości i na tym budowali naszą wielką przyszłość”.
Symboliczna miała być zapewne okoliczność. Deklarację tę premier rządu RP złożył bowiem w szkole podstawowej, która nosi imię Danuty Siedzikówny ps. „Inka”, nastoletnia sanitariuszka jednego z oddziałów antykomunistycznego podziemia uznawana przez krzewicieli kultu „żołnierzy wyklętych” za ikonę powojennego oporu.
Na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w relacji z tej wizyty czytamy: „»Budując Polskę przyszłości, wiemy, jak ważny jest patriotyzm« – wskazał premier”. Nie ma za to słowa wyjaśnienia, kto zawiadywałby Funduszem i jakimi środkami miałby dysponować.
Jeszcze jeden patriotyczny twór
Portal OKO.press obliczył, że byłaby to już dziewiąta instytucja z podobnym zakresem zadań powołana od ponownego objęcia rządów przez PiS. Od 2015 r. utworzono bowiem: Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 (2015), Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej (2016), Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego (2016), Muzeum Getta Warszawskiego (2017), Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego (2017), Instytut Polskiego Dziedzictwa za Granicą „POLONIKA” (2017) i Instytut Dziedzictwa Solidarności w Gdańsku.
Do wykazu należałoby dodać chociażby Polską Fundację Narodową, która w założeniu ma promować za granicą „wspaniałą historię”, naszą „niepowtarzalną przyrodę” oraz „sukcesy w nauce”. Znamienne, że w 2018 r. PFN najwięcej swoich środków (33,4 mln zł) wydała na przedsięwzięcie, które w sprawozdaniu z działalności określono jako „promocja Rzeczypospolitej Polskiej za granicą” z podkreśleniem, że chodziło m.in. o „przeciwdziałanie rozpowszechnianiu w kraju i za granicą informacji i publikacji o nieprawdziwych treściach historycznych, krzywdzących lub zniesławiających Rzeczpospolitą Polską i Naród Polski – Reputacja”.
Premier czaruje wyborców Bosaka
A już poważniej: obietnica premiera kraju, który lada chwila może znaleźć się w sytuacji kryzysu wywołanego epidemią i zapaścią gospodarczą, nie jest pierwszym dowodem poziomu Mateusza Morawieckiego. Ekonomicznego – bo wydatki na takie dość długofalowe cele chce czynić, mając na głowie właśnie ryzyko bezprecedensowej zapaści. Etycznego – bo podobnie jak dziennikarze, którzy mu to od razu wytknęli, dobrze wie, że jego ekipa nie stworzyła również obiecanego, a nieco bardziej palącego Funduszu Medycznego.
Mateusz Morawiecki wykazuje wysoki poziom cynizmu politycznego. I nie chodzi jedynie o pozyskanie za pomocą tej wyborczej kiełbasy (Fundusz to i sama kasa, i możliwości propagandowe, i posady) sympatyków idei narodowej i Konfederacji czy też tych, których po prostu oczarował gardłujący o nowoczesnych polskich patriotach Krzysztof Bosak. Wszak Morawiecki dobrze wie, że nad Wisłą słowo „patriotyzm” jest generalnie poważane i rzucając nim, można wiele ugrać także w innych tzw. targetach. Byle do niedzieli.