Andrzej Zybertowicz (dzięki decyzji Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów szczęśliwie można nie tytułować go profesorem) wyznał na antenie radia TOK FM, jakim to wstrząsem było dla niego „zobaczenie, że ok. 50 proc. rodaków głosowało na kandydata, w którego sztabie nikt nie uznał za stosowne pojawienia się z [biało-czerwoną] flagą” podczas wieczoru wyborczego.
Czytaj też: Najpierw wyznanie win. O zaproszeniu dla Trzaskowskiego
Czas na zakopanie rowów?
Jeden z nomen omen flagowych doradców prezydenta Andrzeja Dudy ogłosił to kilka godzin po tym, jak jego pryncypał fetujący w amfiteatrze w Pułtusku sukces w niedzielnym głosowaniu (z właściwym sobie zadufaniem jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników) zadeklarował chęć zakopania rowów. Przeprosił mianowicie wszystkich, którzy poczuli się urażeni jego słowami i działaniami „nie tylko w kampanii, ale i przez całe ostatnie pięć lat”. Zapewnił na dodatek, że darzy szacunkiem „wszystkich rodaków niezależnie od ich poglądów”. Ba, zaprosił samego Rafała Trzaskowskiego do nocnej wizyty w Pałacu Prezydenckim i podania sobie rąk.
Także niektórzy politycy Zjednoczonej Prawicy deklarowali, że po kampanii czas na ostudzenie rozbudzonych emocji, a gest zaproszenia do rozmów uznali za „dobry prognostyk na przyszłość”. Niektórzy komentatorzy za rewolucyjny przełom uznali też słowa prezydenckiej córki, która zaapelowała, by „nikt w naszym kraju nie bał się wyjść z domu” (sic!), a następnie wymieniła kilka przykładowych powodów, z którymi może dziś wiązać się zagrożenie na ulicy: inna wiara, kolor skóry, sympatie polityczne.