W sierpniu fundacja „Życie i Rodzina” aktywnej na polu prokreacji obywatelki Kai Godek przedstawiła projekt ustawy, której istotnym punktem jest zakaz tzw. parad równości. Chodzi o manifestacje dotyczące m.in. propagowania „związków osób tej samej płci (…), możliwości przysposabiania dzieci przez osoby tej samej płci, orientacji seksualnych innych niż heteroseksualizm, płci jako bytu niezależnego od uwarunkowań biologicznych”. Co ważne, pojęcie „propagowania” traktowane jest szeroko. Obejmuje mianowicie „wszelkie formy upowszechniania, rozpowszechniania, agitowania, lobbowania, twierdzenia, oczekiwania, żądania, zalecania, rekomendowania lub promowania”.
180 parafii w całej Polsce
Niedługo potem podpisy pod projektem zaczęto zbierać w wielu parafiach Kościoła rzymsko-katolickiego. Nawet jeśli – w co trudno uwierzyć – była to jedynie oddolna inicjatywa niektórych wiernych, to dla znających stosunki w polskim Kościele jest jasne, że musiała mieć akceptację duchownych na szczeblu co najmniej wikarych, a w końcu proboszczów.
Twórcy Atlasu Nienawiści, obywatelskiej inicjatywy zbierającej dane na temat samorządów ogłaszających się strefami wolnymi od LGBT (została właśnie zgłoszona do przyznawanej przez Parlament Europejski Nagrody im. Sacharowa), ustalili, że na razie w zbiórce bierze udział 180 parafii z całej Polski, głównie z Podkarpacia i Mazowsza. Autorzy raportu zwracają uwagę, że są wśród nich i takie, które równocześnie ochoczo korzystają z unijnych dotacji.
Takie moralne rozdwojenie (czy po prostu obłudę) można tłumaczyć lansowaną w sumie od lat przez obóz władzy tezą, jakoby w imię ideologii „wstawania z kolan” dało się teraz swobodnie kwestionować przyjęte niegdyś przez Polskę (rząd, parlament, obywateli w referendum) unijne reguły.