Premier Mateusz Morawiecki, wicepremier Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro – obrazek niby znajomy, wszystko po staremu, koalicjanci znowu razem, jest większość w Sejmie i są plany na jesień. Teoretycznie nawet Jarosław Kaczyński jako wicepremier niczego nie zmienia, kierownikiem obozu władzy i tak przecież pozostanie. Ot, panowie Ziobro i Morawiecki trochę się poprztykali, ale prezes powiedział, jak ma być, i burza ucichła. Nawet w sondażach nic nie drgnęło, większość badań daje PiS pewne zwycięstwo i nadzieję na samodzielną większość. Opozycja wciąż słabuje.
Skąd zatem wszechobecne poczucie, że coś się jednak stało, że nowa umowa koalicyjna to tylko z trudem wynegocjowany rozejm, że PiS, Solidarna Polska i Porozumienie są skazane na widowiskowy rozwód i że nastąpi on jeszcze przed końcem kadencji?
To nie jest chciejstwo liberalnych mediów, bo w prasie prawicowej też niełatwo znaleźć teksty o świetlanej przyszłości PiS. Joanna Lichocka, posłanka PiS i autorka „Gazety Polskiej”, pisze wprawdzie o „kunszcie politycznym lidera PiS”, ale i przestrzega: „Na ile ten sukces będzie trwały, zależy od odpowiedzialności wszystkich podmiotów Zjednoczonej Prawicy. I tylko to stanowi niewiadomą w tym projekcie”. Piotr Wielgucki w tym samym numerze „GP” idzie dalej: „Publiczne pranie brudów też nie przyniosło oczyszczenia, brudy zostały polane perfumami wątpliwego porozumienia, natomiast realny konflikt nadal kwitnie i kwitł będzie”.
W „Do Rzeczy” tekst Rafała Ziemkiewicza opatrzono brutalnym tytułem „Gwiazda naczelnika zaczyna gasnąć”. Autor zauważa, że z rozejmu „niewiele wynika, poza wymownym symbolem słabnięcia przywództwa Kaczyńskiego, właściwie tylko rozciągnięcie wojny w czasie”.