Jarosława Kaczyńskiego „piątka dla zwierząt” nawet przez jego przeciwników została odebrana jako prawdziwy odruch serca, szczery i widomy znak empatii tego polityka wobec naszych „braci mniejszych”. A że były to autentyczne porywy serca i moralności, miało świadczyć także to, że proponowany projekt odpowiedniej ustawy został przygotowany na kolanie, na szybko, a sam Kaczyński czynił wrażenie, że po prostu impulsywnie zareagował na medialne relacje o koszmarze życia zwierząt futerkowych w farmach hodowlanych.
Czytaj też: Jakie rozkazy wyda wicepremier Kaczyński
Ustawa się buja, Kaczyński słabnie
Autorski pomysł pana prezesa został wzmocniony jego apelami do podwładnych o bezwarunkowe poparcie i formą obwieszczenia, która jest w swojej istocie autodemaskatorska. Oto pan i władca coś sobie życzy, coś oświadcza, pieczętuje wybraną ideę (akurat tę, ale przecież mogłaby być każda inna) swoim nazwiskiem, co powinno sprawę niby kończyć. Łaskawca czyni dobro.
Zrodził się jednak pewien kłopot, bo opór wobec „piątki dla zwierząt” pojawił się w samym obozie rządzącym i w jego zapleczu, ba, stał się m.in. przyczyną kryzysu koalicyjnego. Sprawa znana, ale trzeba podkreślić, że po pierwsze, zasłoniła problem z inwazją pandemii i katastrofą państwa w walce z nią. Po drugie pokazała, jak woluntaryzm Kaczyńskiego może zostać zakwestionowany, gdy naruszy interesy różnych grup i środowisk, regionów i branż, także wielu polityków związanych z PiS, o Tadeuszu Rydzyku nie mówiąc.