Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

„Łóżka? Brakuje nawet krzeseł”. Dzień z życia powiatowego SOR

SOR jednego z lubelskich szpitali SOR jednego z lubelskich szpitali Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Marta, ordynatorka SOR-u w powiatowym szpitalu w Małopolsce, boi się chwili, gdy przez okno gabinetu zobaczy kolejkę karetek. Pacjenci będą w nich umierali, a ona będzie bezradna.

Prawdę mówiąc, już przestaje sobie radzić.
– Pacjentka z dusznością i gorączką jechała do nas karetką przez ponad 50 km. Po drodze wszystkie SOR-y odsyłały ambulans z kwitkiem. Bo nie ma miejsc.
A pani ma miejsca?
– Z siedmiu łóżek zajęte jest 13.
Dziwna matematyka.
– Bo pan pyta o łóżka, a mnie brakuje nawet krzeseł. Nie to, że nie mam gdzie ich kłaść, ale nie mam ich gdzie posadzić – mówi Marta.

W innych SOR-ach podobnie albo jeszcze gorzej. Wiadomość od lekarza pogotowia: „Wszystkie karetki w terenie. Nowe zgłoszenia wiszą. Ja stoję z pacjentem przed szpitalem i czekam na wolną izolatkę od godz. 9. Może koło 14 zwolni się. Chyba mogę spokojnie stwierdzić, że dziś pękł system ochrony zdrowia”.

Nie mówi się o tym głośno, ale w środowisku medycznym wiadomo, że coraz częściej dochodzi do NZK – czyli nagłego zatrzymania krążenia – u pacjenta w ambulansie, który stoi przed szpitalem.

Ratownik medyczny: – Ostatnio czekałem 1 godz. 30 min przed szpitalem. Aż pacjent się zatrzymał.

Czytaj też: Lekarze alarmują. Zaraz będziemy tu mieli Lombardię

Statystyka się zgadza

Lidia, pacjentka Marty, którą przywieźli z miasteczka odległego o 50 km, miała zaledwie 40 lat. – No, młoda kobieta! – mówi Marta, która zaraz rzuciła się do telefonu, żeby znaleźć jej miejsce w szpitalu „II stopnia”.

Według systemu wymyślonego w Ministerstwie Zdrowia wczesną jesienią 600 powiatowych szpitali (takich jak ten Marty) miało tylko stworzyć izolatki dla podejrzanych o zakażenie.

Reklama