O polszczyznę należy dbać jak o skarb. Niestety tempo jej erozji jest zastraszające. Biernik i dopełniacz są powszechnie mylone, moda na policzalność wszystkiego, w tym ryzyk i aktywności, przyjęła się już na dobre, anglicyzmy nie tylko „robią mój dzień”, ale każdą minutę, kultura języka się zamerykanizowała. Wulgaryzacja to tylko jeden z wymiarów współczesnej polszczyzny. Dlaczego akurat ona wywołuje tak silną reakcję?
Czytaj też: Sasiny julek czyli urodzaj na nowe słowa
Chamy i kordiany
W 2015 r. rządy w Polsce zaczęła sprawować nowa formacja polityczna, bo poprzedniej społeczeństwo nie mogło wybaczyć, że w nagranych ukrytym mikrofonem rozmowach jej przedstawiciele używali brzydkich wyrazów. Przyjmując taką interpretację historii, ironiczną, ale przecież nie nieprawdziwą, można by uznać, że stosunek do językowej elegancji jest dla Polaków kluczowym wyznacznikiem ideologicznych podziałów. Tak jednak nie jest: wszyscy klną i bluzgają i wszyscy zarzucają sobie nawzajem chamstwo. Prof. Ryszard Legutko powiedział o przeciwnikach z PO, że „chamstwo jest cechą tej grupy politycznej”, a prof. Jan Hartman uznał, że „chamstwo głosowało na PiS”.
W tym właśnie rzecz: wulgaryzmy są językowym atrybutem chama, a nie ma dla Polaka nic gorszego, niż być uznanym za chama. Każdy chce być Kordianem. Język jest jak ubranie, wskazuje na przynależność, ojcowiznę, pochodzenie. Politycy noszą „eleganckie garnitury” i ładnie mówią.