Wieczorem 13 stycznia, kiedy w Gdańsku w drugą rocznicę zamachu oddawano hołd zamordowanemu prezydentowi miasta, TVP1 niespodziewanie zafundowała publiczności blisko dwugodzinny film Sylwestra Latkowskiego „Taśmy Amber Gold. Układ trójmiejski nie umiera nigdy”. A potem jeszcze kilkadziesiąt minut dyskusji z udziałem autora obrazu, posłanki PiS Małgorzaty Wassermann, szefowej sejmowej komisji śledczej w sprawie Amber Gold, Tomasza Sakiewicza i Michała Karnowskiego.
Skąd się wzięło Amber Gold
Mimo że komisja śledcza dawno zakończyła pracę (w filmie wykorzystano sporo nagrań z przesłuchań), mimo że w sądzie zapadł wyrok (nieprawomocny) skazujący małżonków Marcina i Katarzynę P. na 15 i 12,5 roku więzienia, wciąż nie brak osób, które mają wątpliwości, czy ta dwójka stworzyła piramidę finansową Amber Gold samodzielnie, bez niczyjego wsparcia, bez jakiegoś – nazwijmy to – kapitału założycielskiego. W każdym razie taki wariant trudno całkowicie wykluczyć.
I od tego wychodzi Latkowski. Wskazuje, że za Amber Gold może stać dwóch ludzi – trójmiejski biznesmen Mariusz Olech oraz Jan P. „Tygrys”, zwany królem Stogów (za początki jego fortuny uważa się nielegalne wydobycie bursztynu). Reżyser raczy publiczność zdjęciami nadmorskiej rezydencji Olecha w gdańskim Jelitkowie oraz znacznie skromniejszego domu Jana P. Krąży wokół obu postaci, ale niewiele z tego wynika. Nie dostarcza dowodów, które przekonywałyby do jego sugestii. Zamiast cokolwiek rozwikłać – wikła jeszcze bardziej.
Czytaj też: Bardzo wysokie wyroki za Amber Gold nie kończą sprawy
Utopione w chaosie
Mało tu logiki. Na przykład na początku pojawia się teza, że w Amber Gold chodziło o pranie pieniędzy karteli narkotykowych. Ale gdyby tak rzeczywiście było, drobni ciułacze nie straciliby oszczędności. Wszystko wskazuje na to, że to one, a nie dochody narkotykowe, zostały utopione w linii OLT Ekspress, przepuszczone na różne zakupy i przyjemności państwa P., tudzież ich krewnych i znajomych.
Taśmy z nagraniami informatorów Latkowskiego, także tych znanych z nazwiska i funkcji pełnionej swego czasu w policji czy służbach specjalnych, są niewyraźne, obraz zdeformowany, zatarty. Nie wiadomo, czy ten i ów rozmówca (głównie policjanci, byli policjanci, ludzie służb) wiedział, że jest nagrywany, czy może tak sobie „chlapał” jak u cioci na imieninach. Autor nie dba o elementarny porządek. Poszatkowane nagrania, pochodzące z wielu lat, wrzuca bez składu i ładu do jednego kotła z fragmentami zeznań składanych przed sejmową komisją śledczą. A ty, widzu, biedź się. Szukaj logicznych powiązań. Przy masie ingrediencji jest to niemożliwe. Powstaje obraz tak migotliwy, że totalnie nieczytelny. Męczący.
Pływają w tym kotle w charakterze wsadu wspomniani już rzekomi „ojcowie chrzestni” Amber Gold, samorządowcy (ciągnący samolot OLT), politycy (Donald Tusk, Sławomir Nowak), syn Tuska, ludzie biznesu, prokuratorzy, duchowni – nieżyjący (Henryk Jankowski) i żywi (Jacek Krzysztofowicz, były przeor klasztoru dominikanów, dziś poza zakonem). Jak w „Weselu” Wyspiańskiego – wszystko miesza się ze wszystkim. Jest o znajomości Nowaka z Pawłem Wojtunikiem, byłym szefem CBA, o ich wspólnych popijawach. I o tym, że Olech u Lecha Wałęsy bywał. Tylko nie bardzo wiadomo, co miałoby z tego wynikać.
Czytaj też: Latkowski o pedofilii. Jedno uproszczenie pogania drugie
Klimat zblatowania
Może Latkowski, pełen samozachwytu (co widać w filmie), ma kłopot z porządkowaniem materiału, z układaniem ciągów przyczynowo-skutkowych. Może ma kłopot z weryfikowaniem tego, co mu powiedzieli informatorzy – tak by oglądający film miał poczucie, że to nie tylko czcze słowa, ale potwierdzone fakty. Może w tym, co pokazał, są nawet jakieś ziarna, ale ktoś musiałby je odsiać od plew. Weźmy choćby taki passus – w filmie pojawia się znana od dawna wypowiedź Marcina P., jakoby Adamowicz zabiegał o to, żeby się z nim spotkać. A potem zaprzeczenie Adamowicza, że takich zabiegów nie było. Nic z tego fragmentu nie wynika poza tym, że można na moment pokazać nieżyjącego prezydenta w wątpliwym kontekście oszusta skazanego za przewał.
Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że dla TVP poznawczy chaos mógł być nie słabością, ale atutem. Że nie chodzi tu o wyjaśnienie czegokolwiek, tylko o klimat zblatowania wszystkich ze wszystkimi. Tak by oglądający uwierzył, że Gdańsk to jeden wielki układ, jedna wielka sitwa – jak powiada były dyrektor Centralnego Biura Śledczego Jarosław Marzec. Albo – jak twierdzi Latkowski – „mała Sycylia”, gdzie wszyscy są ze sobą powiązani, prokuratorzy, adwokaci, sędziowie, świat przestępczy, władza samorządowa, politycy. Jakiekolwiek nazwisko się wrzuci do takiego kotła, jest szansa, że przylgnie mniej lub więcej błota.
Układy i układziki zdarzają się w różnych miastach i miasteczkach. Zdarza się też bezczynność, marazm i niemoc różnych organów czy służb państwowych. I podobną metodą można by o nich zrobić filmy, z których niewiele wynika. Toteż po projekcji „dzieła” Latkowskiego na niektórych portalach pojawiły się zachęty, żeby tak może autor rozpracował układ toruński albo aferę GetBacku.
Zainteresowanie Latkowskiego Gdańskiem niewątpliwie odpowiada pisowskiej władzy, dla której to miasto i jego władze od lat są solą w oku. I solą w oku jest wciąż Donald Tusk, którego można było przypomnieć.
Tusk przed komisją Amber Gold: Jedna rzecz mnie zaskoczyła
„Układ gdański”. Fakty i mity
Uczestnicy dyskusji po filmie byli „wstrząśnięci”. Autor nie ukrywał, że czuje się fizycznie zagrożony, choć nie bardzo wiadomo, jakie są źródła tych obaw – poza wyobraźnią. Dyskutowano długo i namiętnie, jak rozbić ten układ gdański. W którymś momencie Małgorzata Wassermann trzeźwo stwierdziła: „My jednak musimy pracować na faktach. To, że się domyślam, że doszło do spotkania kogoś, to nie znaczy, że ja mogę postawić komuś z tego zarzut, bo tego nie obronię”.
Przyjmijmy jednak, że jest układ. Mafia – bo i to słowo padło w dyskusji. Dlaczego przez pięć długich lat rządów PiS nie udało się nic z tym zrobić? Dlaczego nie ustalono owych faktów, na których można by pracować? Mimo wszelkich dostępnych narzędzi: służby specjalne, policja, prokuratura... Zamiast faktów jest filmowa opowieść, miejscami nawet ciekawa. Jak choćby wątek klubu byłych komendantów wojewódzkich policji, o którym opowiada jeden z rozmówców Latkowskiego. Tylko czy taki sojusz naprawdę istnieje i odgrywa jakąś znaczącą rolę?
Chyba nieprzypadkowo coś takiego zafundowano widowni w drugą rocznicę zamachu na prezydenta Pawła Adamowicza. Ta rocznica jest dla rządzącej partii momentem niewygodnym. Bardziej kłopotliwym i kompromitującym niż pierwsza. Było wystarczająco dużo czasu, żeby trzymanego w areszcie zabójcę doprowadzić przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, a przynajmniej sformułować akt oskarżenia. Dramat rozegrał się na oczach wielomilionowej widowni.
Chyba nie ma w Polsce osób, które nie widziały gdańskiego finału WOŚP w 2019 r. i nożownika Stefana W., który po zadaniu ciosów biega po scenie, wykrzykując swoją nienawiść do PO. Mijają dwa lata i wciąż brak aktu oskarżenia. W pierwszą rocznicę tę zwłokę dało się wytłumaczyć. Teraz budzi ona zaniepokojenie różnych środowisk. Pojawiły się apele w tej sprawie, petycje, oświadczenia. Zakiełkowała obawa, że rządzący nie chcą, by sprawca odpowiadał przed sądem, bo może to być dla nich niewygodne.
Czytaj też: GetBack, czyli krótka historia dużego długu
Przesłonić Pawła Adamowicza
W przeddzień projekcji filmu o układzie, który „nie umiera nigdy”, „Wiadomości” TVP wyemitowały obszerny materiał, który niejednego zadziwił. Był poświęcony złym stosunkom prezydenta Adamowicza z Platformą Obywatelską. Temu, że zabity od kilku lat do niej nie należał (wystąpił w związku ze śledztwem dotyczącym jego oświadczeń majątkowych). Że politycy mieli mu za złe, iż po raz kolejny ubiega się o reelekcję, rywalizując m.in. z Jarosławem Wałęsą, kandydatem wystawionym przez PO. Ewidentnie chodziło o to, by przesłonić dokonania TVP i PiS w zohydzaniu Adamowicza. By wywołać nieprawdziwe wrażenie, że to PO oraz niepisowskie media generowały wokół zabitego atmosferę wrogości, która stała się „natchnieniem” dla jego zabójcy. Odwrócić kota ogonem, mimo że pamięć tamtych zdarzeń jest jeszcze świeża.
Z kolei film Latkowskiego, pokazany w czasie największej oglądalności, odciągał uwagę od tej zbrodni, od rocznicy, od motywacji zabójcy. Do pełniejszego wyjaśnienia sprawy Amber Gold wniósł niewiele. Za to skutecznie poszczuł na Gdańsk, przedstawiony jako miasto totalnie zdeprawowane, choć na zdjęciach z filmu bardzo piękne.
Czytaj także: Siedem lat po Amber Gold