Po ludzku mógłbym Zbigniewa Girzyńskiego nawet zrozumieć. Kto (o ile nie należy do sekty antyszczepionkowców) zdobyłby się na rezygnację z możliwości zaszczepienia się jak najwcześniej na koronawirusa? Jednak zwykła przyzwoitość wymagałaby poczekania w kolejce – wszak Zbigniew Girzyński ma ledwie 47 lat, nie jest zatem w żadnej mierze seniorem. I chociaż ma tytuł doktorski, to z nauk historycznych, nie zaś medycznych. Nie słychać również, żeby udzielał się jako personel w sektorze ochrony zdrowia.
Czytaj też: Preludia do polskiego (wspaniałego) nowego ładu
Szczepienia, Girzyński i chaos
Łatwo moralizować, lecz przede wszystkim nader trudno wykazać w takich sytuacjach cierpliwość w obliczu hulającego po świecie zagrożenia. Zwłaszcza że wciąż nie są jasne reguły obowiązujące w kolejce po panaceum. Ba, nie jest pewne, czy cel (czyli to, „za czym kolejka ta stoi”, by użyć popularnej kiedyś frazy) będzie w przewidywalnej perspektywie czasowej w ogóle osiągalny.
Zbigniew Girzyński postanowił więc wykorzystać okazję czy też chaos w decyzjach partyjnych kolegów z rządu. Jako pracownik naukowy zgłosił się do szczepienia w pierwszej kolejności i na tej podstawie mógł skorzystać z szybszej ścieżki, choć rząd w międzyczasie zmienił reguły. Poseł/wykładowca tłumaczy, że wykonywał rozkazy, pardon, zalecenia władz uczelni, na której pracuje. I postępował „od A do Z zgodnie z obowiązującym prawem”, „nikogo o żadne pierwszeństwo w kolejce” nie prosił i nie zaszczepił się „w żadnym wypadku poza kolejnością”.
Kłopot w tym, że Zbigniew Girzyński jest nie tylko człowiekiem czy wykładowcą, jest też politykiem i posłem.