A miało być tak pięknie. Dwie jednostki typu A17 z niezależnym od dopływu powietrza napędem (pierwsze takie w polskiej służbie) podtrzymałyby i znacznie polepszyły zdolności podwodniaków do czasu zakupu okrętów podwodnych nowej generacji (w czwartej dekadzie XXI w.). Plany już i tak ograniczono w porównaniu z początkowym zamiarem zakupu trzech nowych okrętów, zapisanym w programie modernizacji wojska z 2012 r. Było to aktualne przez pięć lat, a potem nastał czas redefinicji i koncepcji promujących głównie walkę w bliskim kontakcie, na lądzie i w powietrzu, przy użyciu systemów broni produkcji krajowej, a jeśli zagranicznej, to z USA. Błaszczak w ciągu dwóch lat kupił w amerykańskiej procedurze FMS trzy duże systemy uzbrojenia: Patriot z IBCS, HIMARS i F-35, poprzez fabrykę Lockheed Martina w Mielcu zamówił też kilka śmigłowców Black Hawk, dorzucił pociski przeciwpancerne Javelin. Lotnictwo i wojska lądowe zdominowały portfel zakupów MON.
Czytaj też: Stare okręty i morze. Polska pod wodą staje się bezbronna
Pomost Błaszczaka
Głównym argumentem wobec zarzutów o pomijanie marynarki wojennej był pomysł, aby program Orka, czyli kupno nowych okrętów podwodnych, zastąpić „rozwiązaniem pomostowym”: znalezieniem gdzieś na świecie przydatnych w Polsce, nie całkiem zużytych okrętów podwodnych gotowych do używania przez kolejną dekadę. Koncepcja znana, taki sam był zamysł przy pozyskaniu niemal darmowych Kobbenów od Norwegii, starych fregat z USA, czołgów od Niemiec.
Używki świetnie sprawdzają się w Polsce. Miało to jakiś sens: nowoczesny okręt podwodny to kupa pieniędzy, a potrzeby armii są olbrzymie i trzeba szukać kompromisów.