Artykuł Rafała Kalukina w środę w tygodniku „Polityka” i we wtorek na Polityka.pl.
Piękny musi być widok z Pałacu Prezydenckiego. Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się coraz dostatniej. Zniknęły poważniejsze problemy, nie imają się nas kryzysy, życie polityczne pogrążyło się w nudnej stabilności, demokracja kwitnie, kraj jest bezpieczny. Po trudach i znojach kampanii wyborczej pierwszy lokator wreszcie może sobie odpocząć.
Poprzednia kadencja była w końcu stresująca. Człowiek siedział na walizkach, zmuszony objeżdżać powiaty w perspektywie czekającej go elekcji. Spełniał obietnice i podpisywał co trzeba, wysłuchując kąśliwych uwag o „długopisie” i „Adrianie”. A kiedy już się zbuntował, prezes zmarszczył brew i zrobiło się jeszcze nieprzyjemniej. Widać jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził. Nie warto się zatem szarpać, teraz wreszcie się można wyluzować.
Latem więc szaleństwa na skuterze wodnym w Juracie, zimą oczywiście narty. Ale resztę czasu trzeba jakoś wypełniać, żeby człowiek całkiem nie zardzewiał.
Na działalność prezydenta i jego kancelarii rocznie idzie z budżetu ok. 200 mln zł. W całej kadencji to okrągły miliard. Bilans rzecz jasna nie obejmuje kosztów spełniania obietnic wyborczych ani wydatków poniesionych w kampanii przez nielegalnie w nią zaangażowane instytucje publiczne. Co z tego mieli w ostatnich miesiącach obywatele? Otóż nic.
W sprawie pochłaniającej coraz więcej ludzkich istnień pandemii prezydent stara się trzymać rękę na pulsie. W tym roku zdążył się już spotkać z ministrem Michałem Dworczykiem, aby przepytać go z planów akcji szczepień.