Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

III fala pandemii. Czy szpitale mają jeszcze jakieś rezerwy?

Oddział intensywnej terapii w lubelskim szpitalu Oddział intensywnej terapii w lubelskim szpitalu Jacek Szydłowski / Forum
Immunolog dr Paweł Grzesiowski, prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń, o tym, co robić, żeby ratować chorych na covid i system ochrony zdrowia.

KATARZYNA KACZOROWSKA: Brakuje łóżek dla chorych, lekarzy i pielęgniarek. Czy w pana ocenie istnieją jakiekolwiek rezerwy w systemie?
PAWEŁ GRZESIOWSKI: Generalnie rezerw brak, ale oczywiście można przesuwać medyków. Przecież 100 proc. personelu nie pracuje w tej chwili w covidowych szpitalach.

To skąd te dramatyczne doniesienia mediów, wpisy na Facebooku czy Twitterze?
To, co widzimy, to skutek braku organizacji lub złego zarządzania zasobami ludzkimi. W obecnej sytuacji należy wzmocnić szpitale niecovidowe wolontariuszami, tak aby zatrudniony w nich personel medyczny przesunąć tam, gdzie leżą pacjenci z koronawirusem. Nie ma innej możliwości.

Co pan rozumienie przez „wzmocnienie”? Przecież tam też są chorzy ludzie.
Precyzyjnie mówiąc, nie mamy w Polsce rezerw w postaci 1 tys. wolnych lekarzy czy 5 tys. pielęgniarek. Możemy więc tylko przesuwać ten personel, który jest aktualnie do dyspozycji.

Jak?
Mamy 180 tys. łóżek szpitalnych. W tej chwili zajętych z powodu covidu jest ok. 30 tys., a więc jedna szósta wszystkich dostępnych miejsc w szpitalach. Powoli zbliżamy się do jednej piątej, ale jak na razie przy innych pacjentach wciąż pracują lekarze i pielęgniarki, ludzie wykształceni, przygotowani do opieki i leczenia chorych. I tych ludzi, na zasadzie efektu domina, powinniśmy przesuwać stopniowo do oddziałów covidowych.

Podkast „Polityki”: Co nas czeka w trzeciej fali pandemii?

A kto ich zastąpi?
Strażacy, ratownicy WOPR czy GOPR, zakonnice, zakonnicy, lekarze i pielęgniarki wojskowe, WOT, studenci wszystkich kierunków studiów medycznych od drugiego roku wzwyż, wolontariusze. Wszyscy, którzy są w stanie podjąć pracę przy chorych bez covidu, a więc tam, gdzie ryzyko jest mniejsze.

Na oddziałach covidowych personel przecież musi być specjalnie zabezpieczony, przeszkolony itd. Nie wyobrażam sobie, żeby zakonnicę wpuścić do pracy na oddział covidowy, ale może ona wykonywać zadania opiekuńcze na niecovidowym. A pielęgniarkę, którą zastąpi, można wtedy skierować do pracy z chorymi na koronawirusa. Dzięki temu mamy dodatkowy personel w tych najbardziej zagrożonych miejscach.

Czytaj też: „Niech proboszczowie zdecydują”. Lękliwy rząd umywa ręce

To jedyne źródło jakichkolwiek rezerw?
Innych nie ma. Studenci ratownictwa medycznego w większości studiują zaocznie i pracują, więc w systemie, i to na pierwszej linii, już są. Myślę, że lekarze innych specjalności, np. okuliści, dermatolodzy czy ginekolodzy, łatwiej odnajdą się na oddziałach niecovidowych, bo pacjent covidowy z ciężką niewydolnością oddechową wymaga dużego doświadczenia klinicznego. W przypadku studentów studiów medycznych dodatkowo odpadają koszty szkolenia, a pracę można im zaliczyć jako praktyki.

Posyłanie ich wszystkich np. do szpitali tymczasowych to nieporozumienie. Tam naprawdę jest bardzo trudna sytuacja. Ale mogą zastąpić wykwalifikowany personel w innych miejscach i w ten sposób, kaskadowo, możemy łatać braki.

Czytaj też: Na covid chorują coraz młodsi. Przez wariant brytyjski?

Minister zdrowia niedawno apelował do dyrektorów szpitali o wstrzymanie zabiegów planowych. Wielu z nich zapowiedziało, że tak długo, jak się da, będą przyjmować chorych.
To wynika wyłącznie ze strachu dyrektorów o niewykonanie kontraktu z NFZ – szpitale potrzebują jasnego stanowiska, że za niewykonane zabiegi nie będą musiały zwracać ryczałtu. Rzeczywiście druga rezerwa jest właśnie w tych zabiegach planowych, gdzie zaangażowany jest personel anestezjologiczny i zabiegowy. I do operacji, i do opieki pooperacyjnej. Dlatego zmniejszenie obciążenia szpitali, jeśli chodzi o planowe operacje, oznacza jedno – ci ludzie mogą zasilić OIOM-y, gdzie leżą najcięższe przypadki z koronawirusem. I więcej rezerw nie ma.

Czy takie przesunięcia można koordynować lokalnie?
Nie. Efekty takich działań widzimy gołym okiem. Wojewodowie piszą w raportach do ministra, że mają 50 czy 80 wolnych łóżek dla chorych z covidem, ale ci, którzy jeżdżą z tymi chorymi od szpitala do szpitala, szukając miejsc, wiedzą, że to fikcja na papierze.

Czytaj też: Szpitale przygotowują się na trzecią falę

Byłem we wtorek na konsultacjach w jednym z województw i po prostu widzę, co się dzieje. Co z tego, że wojewoda przysłał pisemko, że ma być utworzonych 20 łózek covidowych, skoro nie napisał, dokąd wypisać tych pacjentów, którzy na nich leżą, ani kto ma przy tych łóżkach pracować? Takie działania niczemu nie służą poza poprawieniem nastroju panu premierowi czy ministrowi zdrowia, bo może potem na konferencji powiedzieć, że ma tyle i tyle łóżek covidowych. A że to wcale nie przekłada się na realną opiekę i ratowanie chorych...

Minister powiedział w połowie tygodnia, że nie wyklucza korytarzy powietrznych dla transportu chorych ze Śląska na północ Polski, gdzie są jeszcze wolne łóżka.
Fantastycznie. Zarządzanie łóżkami w tej całej historii to jedna z podstaw działania, ale pytanie, czy te łóżka naprawdę są tam wolne? Bo teraz może i są, ale za tydzień już ich nie będzie i co wtedy? Gdzie polecą pacjenci ze Śląska, jak wszędzie jest pełno? Oczywiście jeśli są rezerwy, to trzeba je wykorzystywać, ale ze świadomością, że to działania doraźne, bo wszystko może się w ciągu kilku dni zmienić. Na gorsze.

Czytaj też: Zagubiona koalicja i opozycja. Polityka w covidowej mgle

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną