Lewica postanowiła podać rękę Mateuszowi Morawieckiemu i pomóc mu przepchnąć przez Sejm ustawę pozwalającą na ratyfikację unijnego porozumienia w sprawie Funduszu Odbudowy. Rząd nie ma w tej sprawie większości, bo Zbigniew Ziobro postanowił nabijać sobie punkty w antyunijnym elektoracie i ustawy nie poprze. Czuł się przy tym dość bezpiecznie, bo przecież proeuropejska opozycja miała zagłosować „za”.
Czytaj też: Koniec SLD
Gra na obalenie rządu
Problem zaczął się, gdy w części opozycji (a konkretnie w Koalicji Obywatelskiej i PSL) powstał pomysł, żeby całą tę awanturę wykorzystać do obalenia rządu Morawieckiego. Scenariusz w kolejnych aktach przewidywał przejęcie większości w Sejmie, stworzenie rządu technicznego i na końcu – ewentualne przyspieszone wybory (choć na razie nikomu się do nich nie spieszy).
Cała ta operacja brzmi interesująco tylko w teorii, w praktyce jest skomplikowana i ryzykowna, wymagająca jednomyślnej i bezbłędnej współpracy całej opozycji, partii Jarosława Gowina i Konfederacji. Realistyczny plan? Nie sądzę. Już samo wytłumaczenie wyborcom opozycji, dlaczego głosuje przeciwko pieniądzom dla Polski, byłoby dość karkołomne, więc nawet politycy KO i PSL nie deklarowali „na twardo” głosowania przeciwko Funduszowi Odbudowy. A bez realnej groźby przegranego przez PiS głosowania cały ten plan upada na starcie. Nie mówiąc o kolejnych punktach.