Konflikt zaczął się od zawartego za plecami partnerów z opozycji porozumienia Lewicy z PiS w sprawie ratyfikacji Funduszu Odbudowy. Ze strony liberałów posypały się oskarżenia o zdradę opozycji, jeśli nie wręcz polskiej demokracji. Towarzyszyły im historyczne porównania do paktu Ribbentrop-Mołotow (Radek Sikorski) oraz ostrzeżenia przed nowym, wymierzonym w III RP PiS-lewicowym sojuszem.
Lewica i jej liderzy opinii nie pozostawali dłużni. Media tradycyjne i społecznościowe zalały ataki na oderwanych od rzeczywistości platformerskich „libków”, którzy przez swój egoizm społeczny, mniej lub bardziej jawne lekceważenie okazywane biedniejszym Polakom, wygrywają dla PiS kolejne wybory. „PiS wygra wybory, bo libki nie potrafią, za przeproszeniem, zamknąć mordy” – grzmiał w ramach dyskusji o Polskim Ładzie popularny lewicowy komentator Galopujący Major.
W tym sporze nie chodzi przy tym o sam Fundusz Odbudowy czy Polski Ład. Porozumienie Lewicy z PiS odsłoniło od dawna nabrzmiewające pretensje, pokłady niechęci i agresji po obu stronach, wreszcie realne programowe różnice.
Dokąd ten spór może zaprowadzić obie partie i polską scenę polityczną?
Dwa narożniki
Na początek spróbujmy zdefiniować, kto dokładnie bierze udział w tej walce. W narożniku niebieskim stoi przedstawiciel KO lub kojarzony z sympatiami dla tej partii lider opinii. Lewica określi go mianem „libka”. Co znaczy to słowo? Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego definiuje je następująco: „Libkiem niektórzy ludzie, zwłaszcza ze środowisk lewicowych, nazywają lekceważąco liberała”.
O jakiego „liberała” dokładnie chodzi? Jak to na ogół bywa, konkretna treść pojęcia zależy od kontekstu. Epitetem „libki” dostaje się czasem nawet publicystom „Krytyki Politycznej” czy politykom zasiadających w ławach sejmowych Lewicy – dla radykalnej lewicy „libek” to każdy, kto nie jest prawicą i nie jest dostatecznie lewicowy, bądź przyznając się do lewicowości, za bardzo ulega głosom liberalnego centrum.