List trafił do skrzynek mailowych kilku trójmiejskich redakcji, opublikowała go gdańska „Gazeta Wyborcza”. Nadawcami mają być marynarze – członkowie załóg okrętów podwodnych służący w dywizjonie na Oksywiu. Liczba mnoga nie bardzo odpowiada stanowi faktycznemu, w składzie dywizjonu został bowiem jeden okręt. Dwa inne są w trakcie złomowania – bandery na nich formalnie nie opuszczono, ale do żadnego użytku zdatne nie są. List to zresztą potwierdza, bo zaczyna się tak: „My, marynarze i zarazem załoga ostatniego polskiego okrętu podwodnego ORP Orzeł, zwracamy się do Państwa z prośbą o opublikowanie tego apelu”.
Niektórzy nie są przekonani, że marynarze w służbie czynnej zdecydowaliby się na taki list. Ale argumentów za jego autentycznością jest sporo (choć można też doszukiwać się luk i nieścisłości). Jak oceniło w wydanym w czwartek oświadczeniu Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, „forma napisania listu wskazuje, że stworzył go ktoś niepowiązany z Marynarką Wojenną”. Wojsko uważa, że użyte w nim sformułowania nie są fachowe. Ale przecież skierowany do szerokiej publiczności apel mógł zostać celowo pozbawiony żargonu, by lepiej trafić do laików. W każdym razie jego zawartość zasługuje na przeanalizowanie – wraz z oficjalną reakcją MON i ogólną sytuacją polskiej floty podwodnej.
Czytaj też: Stare okręty i morze. Polska pod wodą staje się bezbronna
Dramatyczne ostrzeżenie
„Okręt podwodny ORP Orzeł znajduje się w opłakanym stanie technicznym i każdy rejs, licząc tak naprawdę od dzisiaj, może zakończyć się jego zatonięciem, a co za tym idzie – naszą śmiercią” – czytamy w apelu i jest to najbardziej dramatyczne ostrzeżenie padające w całym tekście.