Marszałek Ryszard Terlecki, zgrywający twardziela na korytarzach sejmowych, rozwydrzył się już wyjątkowo nawet jak na standardy wschodniego populizmu. Od tego przechadzania się w tę i we w tę przed kamerami mediów i rzucania półsłówek wygłodniałym jakiegokolwiek kontaktu z kimś decyzyjnym z PiS dziennikarzom zrobiło się z niego wielkie polskie panisko. I teraz ulewa mu się już w sposób niekontrolowany.
Rządzą Terleccy, Suscy i Brudzińscy
Kaczyński, który jedyny mógłby mu zwrócić uwagę, nie zrobi tego, bo mu nie pozwala opacznie pojęty honor nieustępowania za grosz krytykom. Premier i prezydent w tej postawionej na głowie hierarchii są dużo poniżej Suskich, Terleckich i Brudzińskich, więc gdy się Duda zaczął dystansować, to tylko tak, żeby trzeba to było sobie wyinterpretować. Nazwiska Terleckiego nie było. Nie było też odniesienia się do wpisu haniebnego i niszczącego dobre relacje z liderką opozycji białoruskiej. Premier Morawiecki, który zabiega o pozycję w PiS, a więc wprost zależy od Terleckiego, już się na nic nie zdobywał, tylko zaczął wychwalać Terleckiego jako bohatera, którego aż nawet milicja zatrzymywała w komunie...
Doprawdy katownie KGB, wieloletnie kolonie karne i tortury OMON to przy tym, co przeszedł Terlecki, pikuś. Dlatego zasłużony wicemarszałek ma prawo pouczać białoruskich opozycjonistów, których rodziny dyktatura trzyma w więzieniu. A premier będzie im opowiadał o „meandrach” tak, jakby był w stanie wczuć się w los