Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Szczepienia młodych idą jak po grudzie

Szczepienia młodzieży w Lublinie Szczepienia młodzieży w Lublinie Jacek Szydłowski / Forum
Szczepić przeciwko covid-19 mogą się już nawet 12-latki, ale to właśnie w najmłodszej grupie wiekowej idzie wyjątkowo opornie. Dlaczego? I co powinien zrobić rząd?

O tym, że szczepionki są bezpieczne także dla młodszych pacjentów, mówiło się już na początku roku, a producenci prowadzili badania kliniczne. Uruchomienie programu dla 12–15-latków było więc kwestią czasu.

Czytaj też: Szczepienia przyspieszają, ale nie wśród seniorów

Druga fala zaczęła się w szkołach

Pierwsza w tej sztafecie była Ameryka. Agencja Żywności i Leków (FDA) już na początku maja wydała rekomendację do szczepienia osób powyżej 12. roku życia. Chociaż mowa o grupie, która teoretycznie jest najmniej narażona na trudny przebieg choroby, to cel był jasny: trzeba zaszczepić jak najwięcej dzieci przed nowym rokiem szkolnym.

O tym, że szkoły mogą być cichymi ogniskami koronawirusa, przekonaliśmy się jesienią, gdy do Polski dotarła druga fala zakażeń. Pierwszy skok zachorowań odnotowano mniej więcej trzy tygodnie po otwarciu szkół, później rosły lawinowo. Większość dzieci mających kontakt z koronawirusem przechodzi covid-19 bezobjawowo. Przekazują jednak wirusa nie tylko sobie nawzajem, ale też rodzicom czy dziadkom. Lekarze, z którym rozmawialiśmy, w sprawie szczepienia nastolatków (a nawet młodszych dzieci) są zgodni: jeśli tego nie zrobimy, problem epidemii będzie wracać.

Czytaj też: Jak przekonać nieprzekonanych?

Szczepienia młodych. Skąd opory?

Dr Paweł Grzesiowski, ekspert ds. covid-19 Naczelnej Rady Lekarskiej, opory widzi już u pacjentów 30-letnich, a co dopiero młodszych. – Niedawno miałem w gabinecie 30-latka, który nie był antyszczepionkowcem, a pytał mnie, dlaczego ma się szczepić, skoro ryzyko, że umrze na covid, jest bardzo niskie – opowiada lekarz. Z jednej strony młodzi słyszą o niepożądanych odczynach poszczepiennych, z drugiej czują, że „pandemia się skończyła” – po ulicach można chodzić bez maseczek, spotykać się na imprezach itd.

U moich znajomych pojawił się zwyczaj pomijania drugiego zastrzyku. Mają złe doświadczenia po szczepionce AstraZeneki i nie chcą znów przez to przechodzić. Argument o zbiorowej odporności nie dociera, jeśli nie widziało się jakiejś tragedii na własne oczy – tłumaczy studentka medycyny z Warszawy.

Dodatkowe rozprężenie u studentów łączy się z wakacjami. Jeśli ktoś miał zaplanowany zagraniczny urlop, to raczej się zaszczepi, myśląc o paszporcie covidowym, a jeśli planuje wypoczynek w Polsce, chęć szczepienia gwałtownie spada.

Czytaj też: ABC. Jak się przygotować do szczepienia?

Decydują rodzice

U młodzieży przed 18. rokiem życia jest jeszcze gorzej. O ich szczepieniu mają decydować rodzice, a po prostu nie chcą. W ciągu pierwszych 24 godzin z puli 2,5 mln uprawnionych do szczepień osób między 12. a 15. rokiem życia na zabieg zapisało się tylko 100 tys. Dlatego w większych punktach można przyjąć zastrzyk, przychodząc właściwie z ulicy.

Zawsze zdarzy się, że ktoś nie przyjdzie lub zostanie zdyskwalifikowany po wypełnieniu ankiety, i zostają nam wolne dawki – słyszymy w jednym z większych punktów w Warszawie. Zresztą zdaje się, że duże i kojarzące się z leczeniem najmłodszych miejsca mają większą łatwość w ściąganiu pacjentów. – Jesteśmy po pierwszym dniu szczepień dzieci. Zainteresowanie jest duże i pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość – mówi Adam Czerwiński, rzecznik prasowy Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.

Podkast „Polityki”: Dr Grzesiowski o wyścigu z czasem

Mało czasu przed czwartą falą

Ten optymizm nie powinien przysłonić faktycznego obrazu szczepień najmłodszych. Lekarze w całej Polsce są zaniepokojeni, widząc, jak mało dzieci jest zgłaszanych do programu. Podkreślają, że do jesieni nie ma wiele czasu, jeśli chcemy przygotować się na spotkanie z czwartą falą covid-19. Dr Tomasz Ozorowski, prezes Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej, ostrzega, że brak szczepień może ponownie sparaliżować edukację. – Jeśli jedno dziecko w klasie zachoruje, to te niezaszczepione trafią na kwarantannę. To oznacza powrót do zdalnego nauczania – mówi „Polityce”.

To pragmatyczny argument, który mógłby przekonać niewidzących korzyści ze szczepienia dzieci. Tym bardziej że strona antyszczepionkowa zyskała nowych sojuszników. To Karolina i Tomasz Elbanowscy, którzy przed laty organizowali akcję „Ratuj maluchy” przeciwko posyłaniu sześciolatków do szkół. Małżeństwo od lat obraca się w środowisku związanym z PiS, szczyciło się znajomością z minister edukacji Anną Zalewską. Dziś apeluje, aby dzieci nie szczepić, powtarzając, że „narażanie zdrowia najmłodszych w imię potencjalnej i niepewnej ochrony starszego pokolenia jest sprzeczne z naturą”.

Czytaj też: Szczepienia na covid. Kiedy trzecia dawka?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną