Mijają właśnie trzy tygodnie, od kiedy w komunikatorze Telegram na kanale „Poufna rozmowa” nieznani sprawcy zaczęli ujawniać zawartość skrzynek mailowych premiera, szefa jego kancelarii oraz ważnych urzędników z gmachu przy Al. Ujazdowskich. Poprzez szum kolejnych doniesień o wyciekach i ich interpretacji jak na razie niewiele przebija się informacji pewnych. Na podstawie niektórych faktów można jednak w miarę dokładnie zrekonstruować, kto stoi za aferą mailową i jak ona się rozwijała.
Na początek warto podkreślić pewien paradoks – więcej wiarygodnych informacji pochodzi w tej sprawie od niezależnych badaczy, takich jak np. analityczka Anna Mierzyńska, niż od zatrudniających setki specjalistów instytucji państwa, jak ABW, SKW czy polski CERT, powołany w ramach NASK do reagowania na zagrożenia w sieci. To dzięki działaniom pozarządowym możemy dowiedzieć się czegokolwiek o sprawie, którą nadzorcy służb próbują nieudolnie przykryć i wyciszyć.
Czytaj też: Oświadczenie Kaczyńskiego to próba szantażu opozycji
Kluczowa jest chronologia
Dla zrozumienia tego, co się stało, ważna jest chronologia. Jak pisała w OKO.press Mierzyńska, ponad 2 mld loginów do prywatnych skrzynek mailowych ośmiu ważnych urzędników, głównie z kancelarii premiera, w tym ministra Michała Dworczyka, wyciekło 2 lutego tego roku. Nie wiemy, w jakim czasie doszło do kradzieży, wiemy, że pojawiły się spakowane w formie pliku ZIP na jednym z internetowych forów hakerskich. Nie wiadomo również, czy do wszystkich dołączono hasła, ale można założyć, że tak, bo w sumie było ich w tym pliku znacznie więcej niż loginów – ponad 3 mld (do niektórych dołączono wcześniejsze hasła).