Władza ewidentnie podkręca retorykę zagrożenia, podgrzewa atmosferę wewnętrznego konfliktu i przy okazji miesza wszystko ze wszystkim: uchodźców na granicy z wojną hybrydową, ćwiczenia przeciwnego bloku wojskowego z nielegalnym przekraczaniem granicy, zastrzeżenia opozycji, aktywistów i prawników dotyczące polityki migracyjnej z podważaniem bezpieczeństwa narodowego. W wyniku tego mieszania powstaje mętna pulpa, która sączy się do nas z telewizorów, radioodbiorników i internetu.
Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna
Nie dajmy się nabrać na ten stan
W ubiegłym tygodniu najlepszą odpowiedzią na wszelkie zagrożenia okazał się graniczny płot z drutu żyletkowego, a dziś wszyscy koncentrują się na nadzwyczajnym środku prawnym: stanie wyjątkowym wprowadzanym w rejonach sąsiadujących z Białorusią. Wypowiedzi prezydenta, premiera, szefów MON i MSWiA sugerują przy tym, że to doskonały sposób, by poprawić bezpieczeństwo kraju w obliczu nadchodzących strategicznych ćwiczeń Rosji i Białorusi oraz spodziewanej w związku z nimi podwyższonej aktywności wojskowej u granic Polski.
Tyle że stan wyjątkowy wyjątkowo mało ma wspólnego z zagrożeniami militarnymi z zewnątrz i w znikomym stopniu wpływa na funkcjonowanie mechanizmów obrony narodowej.
Nawet pobieżna analiza przepisów o stanach nadzwyczajnych rodzi podejrzenie, że coś tu nie gra. W konstytucji czytamy, że stan wyjątkowy można wprowadzić „w razie zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego”. Prawnicy są w większości zgodni, że w przepisie chodzi o zagrożenia wynikające z niekontrolowanego rozwoju sytuacji wewnątrz kraju: pandemii, rewolty, paraliżujących strajków, zamieszek, których nie jest w stanie opanować policja bez dodatkowych uprawnień.