Kiedy rok temu bojówkarze z tzw. straży narodowej ruszyli bronić kościołów przed tęczową barbarią, można było co najwyżej spekulować, że ich herszt Robert Bąkiewicz jest „pozapinany” z PiS. Niby spontaniczna akcja bezinteresownych patriotów aż za dobrze komponowała się z potrzebami i apelami władzy, która po zakazaniu aborcji szukała odpowiedzi na masowe protesty Strajku Kobiet. Nawoływania części prawicowych publicystów o zorganizowanie autentycznej kontrmanifestacji „w obronie życia” trafiały w próżnię. Z kolei bojówki Bąkiewicza nie były może imponująco liczne, ale za to przykuwały uwagę.
Wkrótce wyszło szydło z worka i potwierdziło się, że władza obficie pompuje 45-letniego narodowca publicznymi pieniędzmi. Jak wynika z medialnych doniesień, wianuszek kontrolowanych przez niego stowarzyszeń (Marsz Niepodległości, Roty Marszu Niepodległości, Straż Narodowa) dostały ponad 4 mln zł dotacji z Funduszu Patriotycznego, którym dysponuje Ministerstwo Kultury.
Nic dziwnego, że Bąkiewicz gorliwie się teraz odwzajemnia. Wyskakuje niczym diabeł z pudełka wszędzie tam, gdzie pojawia się zapotrzebowanie na szczerego patriotę, który w imieniu katolickiej większości stawi czoło wrogom ojczyzny. Dopiero co bronił szczelności polskiej granicy w Usnarzu Górnym. A tydzień temu – silny nie tyle wsparciem garstki zwolenników, co decybelami z aparatury nagłaśniającej chronionej policyjnym kordonem, zagłuszał opozycyjną manifestację „Zostajemy w Europie”.
Na pierwszej linii frontu
Nie wydawał się nawet jakoś specjalnie zbity z tropu połajanką „Milcz, głupi chłopie, chamie skończony”, którą przywoływała go do porządku sędziwa powstanka Wanda Traczyk-Stawska. W późniejszych wystąpieniach był wręcz z siebie bardzo zadowolony.