5559 nowych przypadków koronawirusa i 75 zgonów związanych z covid-19, taki był raport Ministerstwa Zdrowia 20 października. Minister Adam Niedzielski nie ukrywał przerażenia. – Mamy do czynienia ze swoistą eksplozją pandemii – mówił na konferencji prasowej, która miała być poświęcona modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa. – Jednak sytuacja epidemiczna wymusza na nas zmianę przedmiotu konferencji – wyjaśnił.
Nie wymusiła natomiast żadnej decyzji, która mogłaby spowolnić niepokojące tempo wzrostu zakażeń. Na początku października dr Jakub Zieliński z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego mówił, że czwarta fala rozchodzi się wolniej od poprzednich: podwajanie liczby zakażeń i zgonów następuje mniej więcej co dwa tygodnie. I nie przewidywał, żeby to tempo miało się zwiększyć. Tymczasem liczba zakażeń podwoiła się, a nawet więcej, bo wzrosła o 110 proc. w trakcie zaledwie jednego tygodnia. A w ciągu jednej doby o niemal 50 proc. To oznacza, że epidemia rozwija się dwa razy szybciej, niż prognozowali matematycy. Zgonów także jest więcej: o 87,5 proc.
Minister przyznał: to czerwony alert.
Posłuchaj: Jak może wyglądać czwarta fala pandemii? Dwa warianty
Pilna potrzeba obostrzeń dla niezaszczepionych
Na posiedzeniu Rady Medycznej przy premierze, które zwołano natychmiast po ogłoszeniu środowego wstrząsającego raportu, lekarze namawiali do wprowadzenia obostrzeń dla niezaszczepionych. Tak jak to jest w całej niemal Europie: do hotelu, kina, restauracji czy na basen można wejść tylko po okazaniu „paszportu covidowego” z zaświadczeniem o szczepieniu. – Nie ma na to zgody, bardziej niż epidemii rząd boi się własnych wyborców, którzy w większości się nie szczepią – mówi jeden z członków Rady.
Jan Dziadul: Polska Jest Jedna! Ruch przeciwników szczepień powstał mi pod oknem
Dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z covid-19, twierdzi, że konieczne jest powołanie ośrodka zwalczania zagrożeń epidemicznych z prawdziwego zdarzenia, całkowicie oderwanego od bieżącej polityki. – Trzeba natychmiast wprowadzić pakiet skutecznych środków zapobiegawczych: powszechnych szczepień, obowiązkowych dla ludzi pracujących w kontakcie z innymi, obowiązku noszenia maseczek w publicznych pomieszczeniach, testowania podejrzanych o zakażenie, przestrzegania zasad kwarantanny i izolacji, wymagania certyfikatu od uczestników zgromadzeń, czyli w kinach, restauracjach czy na stadionach, okresowo hybrydowego nauczania w szkołach i zdalnej pracy, by zatrzymać krążenie wirusa – mówi.
Ale władza nie chce. Więc profesor dr hab. nauk med. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, proponuje spróbować od innej strony: – Obowiązkiem państwa jest ochrona niezaszczepionych. Dla nich wirus może być śmiertelnym zagrożeniem. Trzeba wydzielić dla nich osobne pomieszczenia w restauracjach, hotelach. Nikt wtedy nie powie, że dyskryminujemy niezaszczepionych.
– Nie ma innego sposobu, żeby ludzi zmusić do szczepień – mówi prof. dr hab. Aleksander Garlicki, kierownik w Klinice Chorób Zakaźnych i Tropikalnych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. – A szczepienia są jedyną skuteczną bronią w walce z chorobami zakaźnymi. Wiemy to doskonale od czasu epidemii ospy prawdziwej.
Jedyną zmianą, na jaką zdecydował się rząd, jest wprowadzenie trzeciej dawki szczepionki dla wszystkich chętnych powyżej 18. roku życia i zmiana sposobu egzekwowania kar za łamanie obostrzeń. Polityka upomnień czy zwracania uwagi przez policję zmienia się w politykę wystawiania mandatów.
Władza przed covid-19 jedynie ostrzega
– Rok temu mieliśmy trzy razy więcej zachorowań, hospitalizacji i zgonów – mówi dr Grzesiowski. – Ale to nie znaczy, że nie dojdziemy do 20–25 tys. zajętych szpitalnych łóżek za dwa miesiące. Ta obecna fala pochłonie kolejne 20–30 tys. istnień ludzkich, bo władze niewiele robią poza ostrzeganiem przed kolejną falą.
Minister Adam Niedzielski jeszcze w sierpniu zapowiadał, że nie chce dopuścić, by jesienią pojawiało się 3 tys. zakażeń dziennie. Gdyby do tego doszło, miały wejść w życie obostrzenia obejmujące w pierwszej kolejności powiaty, a nie całe województwa. Minister zapowiadał strefy czerwone i żółte, przy klasyfikowaniu do stref z obostrzeniami planowano brać pod uwagę liczbę zakażeń, ale także poziom wyszczepienia. Nic takiego się nie dzieje. Nawet w powiatach województwa lubelskiego, gdzie jest najwięcej zakażeń i najniższy współczynnik zaszczepionych obywateli. Nawet w powiecie łęczyńskim, gdzie choruje najwięcej osób w kraju, a w miejscowym szpitalu nie ma już ani jednego wolnego łóżka. W lubelskim w środę przybyło 1249 zakażonych.
Siedlecka: Czy można przymusić do szczepienia?
A może to nie eksplozja epidemii, tylko po prostu czwarta fala się rozpędza? Przyzwyczailiśmy się już przecież do znacznie wyższych dziennych wskaźników. – Takie były przewidywania i prognozy, że na jesieni zacznie się wzrost zachorowań – mówi prof. Matyja. – I nie ma czemu się dziwić. Polacy się nie szczepią, nie uzyskaliśmy odporności populacyjnej. Do tego masowo lekceważą procedury bezpieczeństwa.
Do tyłu z testami
Do tej pory wraz ze wzrostem liczby zakażeń rosła liczba wykonywanych testów na koronawirusa. Tymczasem teraz utrzymuje się na stałym poziomie: niewiele ponad 35 tys. dziennie. Tak jest od początku września, gdy dzienna liczba zachorowań wynosiła ok. 270.
„Jesienią 2020 r. stosowano dość restrykcyjne kryteria testowania w kierunku covid-19, głównie testowane były osoby, u których występowały objawy typowe dla covid-19, więc liczba testów początkowo niewielka rosła w miarę narastania fali epidemicznej” – wyjaśnia portalowi Konkret24 dr hab. Magdalena Rosińska, specjalistka ds. zdrowia publicznego z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – Państwowego Instytutu Badawczego. Dziś w dużej mierze testują się ludzie zdrowi, którzy muszą przedstawić ujemny wynik badania, np. niezaszczepieni, którzy chcą wyjechać za granicę. – A chorzy bez problemu mogą kupić tzw. szybki test antygenowy i jak ktoś ma objawy, to raczej wybiera tę opcję, bo dostęp do testów PCR wciąż jest utrudniony – mówi prof. Matyja. – Na badanie może skierować tylko lekarz rodzinny. To kolejny błąd w walce z pandemią.
Czytaj także: Nie dla wszystkich koniec restrykcji. Czwarta fala dzieli Europę
Poza tym pozytywny wynik oficjalnego testu oznacza kwarantannę, więc wielu kaszlących i gorączkujących woli nie sprawdzać. Nie ma wątpliwości, że zakażeń w rzeczywistości jest jeszcze więcej.
Stale rośnie wskaźnik testów pozytywnych. 14 października wynosił już 5,5 proc. A według kryteriów WHO średnia wartość tego wskaźnika między 5 a 20 proc. (w ciągu 14 dni) oznacza, że państwo można zaliczyć do trzeciego (w czterostopniowej skali) poziomu transmisji wirusa. Co oznacza konieczność wprowadzenia większej liczby środków zapobiegawczych i obostrzeń.
Czytaj także: Kogo „złapie” delta? Jest superszybka, ale nie jesteśmy bezbronni
Brak wolnych łóżek, lekarzy, ratowników
Minister Niedzielski powtarza, że resort monitoruje przede wszystkim, jak wzrasta liczba zajętych covidowych łóżek. Dziś hospitalizowanych jest 3811 osób – w ciągu tygodnia liczba pacjentów wzrosła o ponad tysiąc. Zbliżamy się do połowy zajętości szpitalnych miejsc przeznaczonych dla chorych na covid.
Czy to już sygnał ostrzegawczy? – Tak, bo w lubelskim już prawie wszystkie łóżka są zajęte, wolne są pod Szczecinem – mówi dr Konstanty Szułdrzyński, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, członek Rady Medycznej przy prezesie Rady Ministrów. – I oczywiście wojewodowie dekretują nowe, ale szpitale nie mają rezerwowych łóżek, te, które wojewoda chce przeznaczyć dla chorych na covid, są zajęte przez innych pacjentów, z którymi coś trzeba zrobić. To trwa. A pacjenci wymagający intensywnej terapii czekać nie mogą.
Problemem są nie tylko łóżka. Prof. Krzysztof Simon twierdzi: „wytrzymamy do 30 tys. zakażeń dziennie”. Podczas trzeciej fali system ochrony zdrowia załamał się kompletnie. Efekt był tragiczny: w 2020 i 2021 r. mieliśmy 123 tys. tzw. nadmiarowych zgonów, śmierci, które nie musiały się wydarzyć, gdyby wszystko działało tak, jak powinno. Teraz jest gorzej. Co chwila zamykany jest jakiś oddział z powodu braku lekarzy czy pielęgniarek. Zatrudnieni na kontraktach odchodzą z dnia na dzień. Tak jak ratownicy medyczni. Są zmęczeni, a nie dostają już nawet oklasków. Rząd ignoruje trwający od ponad miesiąca protest medyków. Dodatki covidowe, które jeszcze niektórych mogły motywować do pracy ponad siły, zniknęły. Nie ma ich w szpitalach tymczasowych, na oddziałach covidowych zwykłych szpitali raz są, raz nie ma.
Liczba zajętych respiratorów w ciągu ostatnich siedmiu dni wzrosła o 90, do 329. Tu także zbliżamy się już do 50 proc. Czy szklanka jest do połowy pełna czy pusta, okaże się niebawem.
Czytaj także: Fiasko rozmów medyków z rządem, karetki będą stały puste. Co dalej?