Rządowa i pisowska propaganda kreuje ustawę o obronie ojczyzny na wydarzenie historyczne. Monumentalny, bo liczący 720 (sic!) artykułów akt ma zastąpić aż 14 dotychczas obowiązujących ustaw, w tym o powszechnym obowiązku obrony, o służbie żołnierzy zawodowych i o modernizacji sił zbrojnych. Zakłada radykalne powiększenie armii – celem minimum jest 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. wojsk obrony terytorialnej (wicepremier nieco zagadkowo stwierdził przy tym: „W tzw. projekcji siły nie chodzi o wzrost o 20 proc., nie o 50 ani nawet 100 proc., ale wielokrotnie więcej”).
Armia według Kaczyńskiego
Przywrócona ma być zasadnicza służba wojskowa (choć na razie rządzący zapewniają, że nie będzie obowiązkowa) i zmieniony system rekrutacji – m.in. przez uproszczenie badań lekarskich i psychologicznych kandydatów, co wszelako brzmi groźnie. Łatwiejsze mają być awanse. Zachętą do przywdziania munduru ma być też oczywiście kasa. A także inne profity – wśród nich, co znowu brzmi niepokojąco, specjalna ścieżka kariery dla tych, którzy odbyli służbę wojskową. Otóż mają mieć pierwszeństwo w przyjęciu do pracy w administracji państwowej. Znamienne też, że dodatkowe środki na siły zbrojne mają pochodzić m.in. ze źródeł niepodlegających kontroli parlamentu. Oraz że planuje się, by to dowództwo wojsk obrony terytorialnej odpowiadało za tzw. zarządzanie kryzysowe państwa.