Wygląda na drobnego cwaniaczka, który dzięki politycznym koneksjom w województwie lubuskim dorobił się sporych pieniędzy na jakichś dziwnych zleceniach i szkoleniach i który chachmęcił z pokazaniem swojego oświadczenia majątkowego.
Wygląda na koniunkturalistę, który gdy tylko wszedł do Sejmu w trakcie obecnej kadencji (zastąpił zmarłą posłankę PSL Jolantę Fedak), odkrył potencjalne korzyści z głosowania po myśli PiS i podlizywania się VIP-om Zjednoczonej Prawicy.
Wygląda wreszcie na człowieka zakochanego z wzajemnością w samym sobie; potrafił umówić się z tabloidem w sklepie bieliźniarskim, żeby powstało fotostory jak z „Bravo” o kupowaniu bielizny dla partnerki.
Czytaj też: Falowanie czy tąpnięcie? Co się dzieje z poparciem PiS
Mejza bezcenny jak bitcoin?
To wszystko wiedzieliśmy o panu Mejzie już wcześniej. Oczywiście, w niczym nie zaszkodziło to jego karierze politycznej; każdy poseł jest dla obozu rządowego cenny jak bitcoin. Nominacja Mejzy na wiceministra znakomicie zresztą obrazuje, w jakim miejscu znalazł się Jarosław Kaczyński w połowie drugiej kadencji. Kogo musi tolerować, komu oferować posady, z kim pokazywać się na konferencjach prasowych. Mejza – choć na swój sposób wyjątkowy – nie był jedyny. Mógłby utworzyć bardzo specyficzne koło poselskie z Anną Siarkowską, Lechem Kołakowskim czy Małgorzatą Janowską.
Ostatnie teksty wp.pl o Mejzie przynoszą jednak informacje, które świadczą o wiceministrze jeszcze gorzej; jedna z jego firm oferowała bowiem ciężko chorym ludziom i ich bliskim turystykę medyczną w celu skorzystania za granicą z terapii licznych nieuleczalnych chorób, w tym różnych postaci raka.