Nadzieje opozycji, że trup PiS spływa już w dół Wisły, są na wyrost. Przegrane głosowanie w sprawie tzw. lex Kaczyński (bardzo dziwny projekt ustawy o testach na covid, zwany też lex Konfident) nie oznacza wcale, że rząd nie ma większości. Prezes i wierchuszka PiS nie podjęli najmniejszego wysiłku, by ta ustawa została uchwalona; nie było żadnej akcji promującej te przepisy, nie było dyscypliny, nie było straszenia nieposłusznych posłów. Jarosław Kaczyński był świadom, że przeforsowanie tych rozwiązań przyniosłoby jego partii znacznie większe szkody niż ich nieuchwalenie – paliwo dostałyby antyszczepionkowa Konfederacja oraz Solidarna Polska.
Oczywiście przegrana to przegrana, a jej skala – ustawy nie poparła jedna trzecia klubu – zaskoczyła prezesa i dała na chwilę pożywkę opozycji. Ale z punktu widzenia Kaczyńskiego dramatu nie ma. Zawsze można przecież zrzucić winę na opozycję, bo była przeciw i to znaczy, że nie chce walczyć z pandemią. Z drugiej strony uspokojono antyszczepionkowców, których też nie brakuje w elektoracie PiS. Nie chodziło też prezesowi o sprawdzanie lojalności swoich posłów, bo on i wcześniej wiedział, na kogo może liczyć, a dla kogo nie będzie już miejsca na listach.
Szklanka pełna albo pusta
Rozmówca POLITYKI z obozu władzy zwraca uwagę na słowa wicemarszałka Ryszarda Terleckiego sprzed kilku dni, który miał rzucić na korytarzu sejmowym, że „te głosowania, które chcemy wygrywać, to wygrywamy”.
– I tak jest. Lex Czarnek przeszło przez Sejm, a potem odrzuciliśmy weto Senatu, Bogdana Święczkowskiego wybraliśmy do Trybunału Konstytucyjnego, wszystkie głosowania budżetowe też wygraliśmy. A ustawa covidowa, którą prezes wziął na siebie, miała upaść i padła. Jedziemy dalej – wylicza nasz rozmówca.