Partia Jarosława Kaczyńskiego jest niby jedyna i niepowtarzalna, ale nie do końca. W wielu krajach występują lokalne odmiany PiS, do których polska władza czuje rodzinny sentyment. Stąd tak głęboki smutek, z jakim nasza rządząca prawica przyjęła przegraną Marine Le Pen w wyborach prezydenckich we Francji (o nadchodzącej elekcji parlamentarnej w tym kraju w tekście „Skrajna norma”). Widać, że wojna wojną, Putin Putinem, ale prawdziwe sympatie PiS są ponad to; ideowe serce tej partii leży daleko od politycznego rozsądku.
Ujawnia się w tym jakaś zasadnicza niedojrzałość: ci „państwowcy”, jak lubią się określać politycy i wyborcy PiS, wybierają opcje jawnie sprzeczne z interesem państwa, nawet z tym, co sami głoszą w sprawie Rosji i Putina. Ponadto wciąż nierozstrzygnięta kwestia wielomiliardowych unijnych funduszy z KPO, które mogłyby się pojawić po uchwaleniu nawet tak mizernej ustawy, jak ta prezydenta Dudy o zmianie nazwy Izby Dyscyplinarnej, pokazuje, jak niewydolna politycznie staje się obecna władza. I wciąż nie jest za to karana w sondażach, podobnie jak za bijącą kolejny rekord (12,3 proc.) inflację.
Wojna nie tylko nie złagodziła ataków PiS na największe państwa Unii, ale je wręcz zaostrzyła, co przeczy opinii, że Kaczyński po Ukrainie stał się bardziej proeuropejski (o polityce międzynarodowej PiS piszemy w artykule „Gościnne występy”). Właśnie teraz niechęć PiS do Niemiec przeżywa apogeum. Francja już wcześniej była na cenzurowanym, ale teraz Macron, de facto lider Unii, jawi się w pisowskim ujęciu jako polityk schyłkowej cywilizacji, który pociągnie cały kontynent w przepaść.