Dyplomaci pospiesznie palący służbowe papiery w pustoszejącej ambasadzie. Zaniepokojeni miejscowi współpracownicy obserwujący w telewizji doniesienia o wsypach, czyli aresztowaniach dokonywanych przez kontrwywiad. Oficerowie prowadzący agentów, czy – jak mawiają fachowo – źródła osobowe, stawiający dyskretne znaki kredą na parkowych ławkach albo w ubikacjach galerii handlowych, po raz ostatni przed wydaleniem z kraju urzędowania. To sygnał, by źródło realizowało alarmowy plan zawieszenia współpracy, ponieważ oficer został wydalony z kraju urzędowania. „Wymiany błyskawiczne”, krótkie, niby przypadkowe spotkania polegające na szybkim przekazaniu ostatnich instrukcji i pieniędzy przed zakończeniem współpracy.
To nie Wiedeń, dotychczasowa stolica europejskiego życia wywiadowczego. Tak wygląda w ostatnich miesiącach życie wywiadowcze w Warszawie i innych polskich miastach, które z powodu trwającej w Ukrainie wojny konwencjonalnej zamieniły się w arenę wojen szpiegowskich. Polska zdecydowała się usunąć prawie 50 rosyjskich dyplomatów. Od początku roku aresztowano kilku współpracowników i domniemanych agentów rosyjskiego i białoruskiego wywiadu. Złapano „nielegałów”, czyli pracowników rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU albo cywilnego SWR, udających albo dziennikarza z Hiszpanii, albo pracownika polskiej firmy z dobrą legendą, czyli niewinnie wyglądającą przykrywką do prowadzenia działalności wywiadowczej przy granicy z Ukrainą. To tutaj lądują natowskie samoloty wojskowe z zaopatrzeniem dla napadniętej Ukrainy i stąd wyjeżdżają ciężarówki ze wsparciem, a przeszkoleni na kursach z obsługi amerykańskich haubic żołnierze armii ukraińskiej sposobią się do powrotu na front.
Europejski front dyskretnej wojny
To, co dzieje się w trakcie szpiegowskiej wojny w Polsce, jest częścią dziesiątkowania zasobów rosyjskiego wywiadu w całej Europie.