Kimchi jest dziś w Polsce na tyle popularne, że można je kupić jako przekąskę niemal na każdym rogu. Ale pamiętam, jak ponad 20 lat temu mogłem próbować tego koreańskiego specjału tylko dlatego, że redakcyjna koleżanka miała męża Koreańczyka i przywoziła od teściowej całe słoiki. Marynowana na ostro, lekko przykiszona kapusta z chilli najpierw odstraszała intensywnym aromatem, ale po spróbowaniu okazywała się smaczna. Paliła w ustach. Nietrudno było o niestrawność.
Nie mam pojęcia, czy szef MON Mariusz Błaszczak lubi kimchi, ale w koreańskim sprzęcie zagustował. Z jego dalekowschodniej wyprawy nadchodzą wieści niesłychane, choć minister zakupy na razie tylko zapowiada. Niczym skuszony promocjami klient supermarketu odwiedzał po kolei firmy zbrojeniowe i w każdej wyrażał ogromne zainteresowanie ofertą, co na bieżąco relacjonował na Twitterze (towarzyszyła mu ekipa TVP). Gościł w Hanhwa Defense, wytwarzającej m.in. haubice, Hyundai Rotem produkującym czołgi i wozy bojowe, a także w lotniczej fabryce KAI. Błaszczak jeździł w Seulu wielką odkrytą limuzyną, patrzył, jak wozy bojowe pływały i wspinały się na strome ściany, podziwiał czołgi i samoloty, które już nosiły polskie flagi. „Serdecznie witamy” – takie napisy widniały na wielkich banerach. Koreańskie firmy zrobiły wszystko, by za chwilę stać się w Polsce tak znane jak Lockheed Martin, MBDA czy Rheinmetall. O ile wierzyć koreańskiej prasie, kupić mamy samoloty odrzutowe, kilkaset czołgów, wozy bojowe różnych typów, a nawet granatniki automatyczne, czyli sprzęt, wydawać by się mogło, dużo mniej skomplikowany.
Koreańczycy wydeptywali ścieżki do Warszawy od lat, ale od niedawna to Polska szukała ich bardziej. W 2008 r. próbowali zainteresować nasze siły powietrzne samolotem szkolnym T-50, który chwalił nawet ówczesny prezydent Lech Kaczyński (podczas wizyty w Seulu). Zamiast nich Polska wybrała jednak włoskie M-346, konstrukcyjnie pochodzące od rosyjskiego Jaka-130 (dzisiaj już nie do pomyślenia). W 2014 r. zbrojeniowy szlak przetarł Tomasz Siemoniak, który po niepowodzeniach z polskim podwoziem do słynnych dziś armatohaubic Krab wybrał sprawdzone podwozie podobnej koreańskiej haubicy K9 Thunder. Trzy lata później Korea Południowa gościła na targach obronnych MSPO w Kielcach z narodową wystawą, która zadziwiła bogactwem oferty. Już wtedy głównym celem zabiegów lobbingowych była sprzedaż Polsce czołgów K2 Black Panther, a ściślej kooperacja przemysłowa w polskim programie czołgu nowej generacji Wilk, w którego przeistoczyć się miała zmodyfikowana „Czarna Pantera”. Koreański czołg dziś rywalizuje z niemieckim Leopardem w konkursie w Norwegii. W Polsce na żadne testy porównawcze się nie zanosi.
Czytaj też: Warszawa staje do wyścigu zbrojeń w regionie?
Błaszczakowe kontrowersje
Bo Błaszczak chce dużo i szybko. „Musimy się szybko dozbroić i wykorzystujemy każdą możliwość zwiększenia siły Wojska Polskiego” – pisał, gdy już było jasne, że serwowana mu „koreańska sałatka”, na którą się tak oblizywał, nie wszystkim przypadła do gustu. O ile bowiem czołg K2 od dawna był rozpatrywany jako jedna z opcji do rozwoju Wilka, o tyle inne koreańskie produkty popsuły atmosferę zbrojeniowej uczty. Błaszczak zasugerował zakup bojowych wozów piechoty, czyli dokładnie takiego typu sprzętu, jaki rozwija krajowy przemysł w ramach programu Borsuk. Minister twierdzi, że import z Dalekiego Wschodu nie zagrozi tym planom, ale w branży obronnej zapanował popłoch, że koreański produkt wyprze nasz własny.
Eksperci od uzbrojenia zwracają też uwagę, że zwrot w stronę koreańskich wozów oznaczałby postawienie na cięższe, niepływające konstrukcje (unoszą się na wodzie tylko dzięki nadmuchiwanym pływakom), podczas gdy polski przemysł latami zmagał się z opracowaniem pływającego Borsuka pod wymogi wojska i MON, przerywając prace nad cięższym Andersem. Gdybyśmy mogli liczyć na parlamentarną kontrolę planów zbrojeniowych, minister musiałby się gęsto z tego tłumaczyć. Ponieważ jest, jak jest, wszystko przykrywa hasłami. „Jest ważne, aby Wojsko Polskie było wyposażone w nowoczesny sprzęt. Sprzęt sprawdzony, a takim jest sprzęt produkowany przez Koreę” – powiedział Błaszczak cytowany przez PAP. Nikt nie zapytał, w jakim trybie ten zakup i czy ktoś inny może ma coś lepszego.
Jeszcze więcej kontrowersji wywoła powracający pomysł zakupu samolotów T-50, tym razem przebudowanych do roli „lekkich myśliwców” pod nazwą FA-50. Uzbrajanie maszyn szkolnych to nie nowy pomysł, sami Włosi, którzy już dostarczyli Polsce kilkanaście M-346, proponują go od lat w wersji „fighter-attack” (bezskutecznie). Szef polskiego MON uważa jednak, że to dobra oferta do zastąpienia wychodzących niedługo ze służby MiG-ów 29. A jeszcze niedawno o zakupie samolotów wielozadaniowych mówił w USA, o propozycje podobno pytał także we Włoszech. Może oczekuje propozycji, ale tylko w Korei Południowej mówił tak zdecydowanie. I tylko tam oglądał konkretny samolot.
Relacjonujący jego wizytę koreański portal twierdzi, że z Polski przyszło do Seulu zapytanie w sprawie dostawy w trzy lata. To również wymagałoby wyjaśnienia, bo szanujące siebie, podatników i obywateli kraje Europy przeprowadzają w celu zakupu samolotów konkurencyjne postępowania. W Polsce o żadnym przetargu nikt na razie nie słyszał, Koreańczycy też nie piszą o konkursie. Może to dobry interes, bo koreański odrzutowiec ma być stosunkowo niedrogi, pytanie jednak, czy spełnia jakiekolwiek wymogi dążącego ku nowoczesności polskiego lotnictwa, czy tylko podoba się ministrowi i jego delegacji.
Apetyt Błaszczaka na koreańskie wyroby obronne jest jeszcze większy. Wraz z delegacją oglądał kołowe i gąsienicowe transportery opancerzone, ciężarówki terenowe, śmigłowce.
Czytaj też: Polska zatyka dziurę w niebie
Błaszczak zamawia do przejedzenia
Koreańska technologia i przemysł wojskowy rozwinęły się przez ostatnie trzy dekady tak bardzo, że kraj ten jest w stanie samodzielnie budować nawet okręty podwodne, co jest wyznacznikiem najwyższej światowej klasy. Gdyby Polska zechciała odmrozić zapomniany program Orka we współpracy z koreańskimi stoczniami, mogłaby dołączyć do jednego z najambitniejszych programów podwodnych na świecie. Wzmocnienie współpracy wojskowej zapewne korzystnie odbiłoby się i na cywilnej gospodarce. Koreańska technika codziennego użytku i przemysłowa awansowała tak, że kraj na południu podzielonego półwyspu, na co dzień zmagający się z zagrożeniem wojennym, jest pod każdym względem liderem nowoczesności. Dlatego z oferowanej koreańskiej sałatki sprzętowej warto wybrać najatrakcyjniejsze kąski, a najlepiej skorzystać ze wspólnego rozwoju technologii, ucząc się od Koreańczyków – cierpliwie.
Ale warto to wszystko konsumować z umiarem. Polska zamówiła ostatnio bardzo dużo, do granicy przejedzenia. Najgrubsze są steki z Ameryki (abramsy, HIMARS-y, F-35). Z Anglii nadejdą pożywne jak puddingi pociski CAMM i Brimstone, a także fregaty Miecznik. Z Włoch sałata śmigłowcowa: zamówione AW101 uzupełnią lżejsze AW139, które minister prawie że zamówił przy okazji niedawnej wizyty w Rzymie. W menu nie braknie nawet szampańskich bąbelków w postaci francuskich satelitów, a to luksus, na który nie każdego zjadacza obronnego chleba stać. Jeśli dojdzie do tego koreańskie kimchi, klienci tego bufetu w końcu zapytają: co z polską kuchnią?
Czytaj też: Dlaczego „Narew” jest kluczowa