Sejm jest przewidywalny, więc odrzucił senackie poprawki do ustawy o dodatku węglowym i przywrócił jej pierwotny kształt: 3 tys. zł tylko dla palących węglem. Senat chciał „dodatku energetycznego” również dla korzystających z innych źródeł ciepła. Za takim rozwiązaniem było 98 senatorów, więc można uznać, że poparcie było polityczno-historyczne. Ale to nie Senat, nawet ponad podziałami, ma „robić dobrze” obywatelom czującym nadciągające chłody. I nadciągające wybory. Dobrze ma robić rząd.
Czytaj też: Energetyczne 500 plus, czyli przepalanie kasy
PiS robi ludziom wodę z mózgu
Tak więc zapowiedziano projekt ustawy wspierającej inne ogrzewania poza węglowym. To prawie kopia senackich poprawek, ale dobrodziejem nie jest wraży, upierdliwy Senat, którym kieruje gość podejrzanego autoramentu. To rząd robi dobrze! Duża część entuzjastycznego suwerena bohatersko nie dopuszcza do siebie podejrzenia, że rząd robi mu również wodę z mózgu. A jak dopuszcza, to odpuszcza. I klaszcze, choć czasem rzuci jajem, żeby było na... wiadomo kogo. Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, podała nawet sumy jednorazowych dodatków, które mogą pojawić się na progu jesieni: odbiorcy ciepła systemowego – do 3,9 tys. zł, pelletu – 3 tys. zł, drewna kawałkowanego – 1 tys. zł, oleju opałowego – 2 tys. zł, gazu LPG – 500 zł.
O ogrzewających się gazem ziemnym jest cicho sza, bo to tylko 2 mln gospodarstw domowych – z 13,6 mln w ogóle według GUS, w większości w dużych miastach, którym z PiS nie po drodze. W tym wszystkim i moje sioło, a gdyby PiS wiedział, że może mi czegoś nie dać, toby nie dał.
Sejm zatwierdził więc kolejny program socjalny dla potencjalnych wyborców partii rządzącej – o czym poniżej. Choć pieniądze są tu bułką z masłem, to polityczne kalkulacje już niekoniecznie. Otóż nawet tym najwierniejszym z wiernych może zabraknąć węgla!
Z węglem na jesień i zimę jest jak z wróżeniem pogody przez górali: albo będzie padać, albo nie będzie. Będzie węgiel! – zapewnia i uspokaja strona rządowa. Węgla nie będzie jak amen w pacierzu! – przekonują jego sprzedawcy. Od dawna wiadomo, że milczenie jest złotem, a reszta prawie byle czym, dlatego górnicze spółki fedrujące polski czarny skarb wolą taktycznie, zagadkowo i politycznie milczeć „w tym temacie”. Bo o czym tu mówić, jeżeli w kraju brakuje z grubsza 9 mln ton węgla – właśnie tego z Rosji – a w pierwszym półroczu w naszych kopalniach wydobycie i sprzedaż w skali rok do roku wzrosły... zaledwie o 0,2 mln ton.
Jeśli jednak będziemy się trzymać filozofii góralskiej na maksa, to zapowiedzi polityków PiS mogą się zwieńczyć pobożnymi życzeniami. Posiany na rynku węgla wiatr zapowiada, że za kilka miesięcy wszyscy będziemy zbierać burzę. Śnieżną, zimną burzę. Póki co w sprawach węgla jest ukrop, ukrop jak cholera...
Czytaj też: Dopłaty do węgla, którego nie ma. PiS walczy o stołki
Morawiecki się pospieszył
Parę dni temu w Sejmie na zaproszenie Parlamentarnego Zespołu ds. Suwerenności Energetycznej pojawił się Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. No i od razu wylał kubeł zimnej wody: „Niedobór węgla do końca roku może wynieść 4–6 mln ton, z tego 2,5 mln ton do sektora komunalno-bytowego”. Czyli do domowych pieców. W 2021 r. gospodarstwa domowe spaliły 9 mln ton, z tego połowę dostarczyły nasze kopalnie – resztę, niestety, kupiliśmy w Rosji.
Czego dzisiaj, oczywiście, powinniśmy się bardzo wstydzić, bo jakże w świetle tego procederu wygląda nasze nawoływanie do Europy, żeby skończyć z Putinem, bo myśmy już skończyli jako pierwsi. To co, że rosyjski węgiel był lepszej jakości, a do tego sporo tańszy. To nasi partnerzy z UE, którzy embargo na rosyjski węgiel nakładają dopiero od 10 sierpnia, powinni się wstydzić! A szczególnie Niemcy! No i ten... wiadomo. Tusk i Niemcy – jedna głowa, jak ironizował prof. Marek Belka. Tymczasem nasi europejscy partnerzy tylko w lipcu kupili w Rosji o 22 proc. więcej węgla niż miesiąc wcześniej, a miesiąc wcześniej sporo więcej niż w poprzednich miesiącach (u nas embargo obowiązuje od 15 kwietnia). Cztery miesiące intensywnych zakupów, które pozwoliły naszym partnerom z nadwyżką zapełnić węglowe magazyny.
Szef sprzedawców pochwalił w Sejmie premiera Mateusza Morawieckiego za lipcową decyzję o interwencyjnym zakupie na świecie 4,5 mln ton węgla, której wykonanie zlecił Węglokoksowi i PGE Paliwa. Z tym że taka decyzja powinna zapaść przed wprowadzeniem embarga, przed połową kwietnia: „Niestety z takiej ilości węgla da się wyłuskać tylko do 20 proc., czyli ok. 900 tys. ton węgla o parametrach oczekiwanych przez gospodarstwa domowe”.
Przypomnę, że w pierwszym radosnym uniesieniu handlowym premier wyznaczył termin dostaw węgla do Polski na 31 sierpnia. Kiedy okazało się to fizycznie niemożliwe, padł nowy rozkaz: węgiel ma dopłynąć do naszych portów do końca października. Dalej to będzie węgiel na wierzbach, bo realnie oceniając możliwości portów, rozładowywany będzie dopiero jesienią, jak nie zimą. No i musi jeszcze dotrzeć w każdy zakątek spragnionego węgla kraju.
Czytaj też: Górą kopciuchy! W sprawie węgla dzieje się w PiS coś niepokojącego
Węgiel jest. Ale w drodze
Mniej więcej w tym samym czasie w Senacie przebywała Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, wiceminister klimatu i środowiska – w tym właśnie resorcie skupia się połowa naszych węglowych spraw. W dyskusji generalnie poświęconej rozszerzeniu tzw. dodatku węglowego o użytkowników innych paliw uspokajała: „Węgla nie zabraknie. Obecnie w Polsce jest dostępnych 6 mln ton węgla, a kolejnych 6 mln ton zostało zakontraktowanych”.
Nie wiadomo, skąd pani minister wzięła 6 mln wolnych ton węgla, bo na rynku takiej ilości dostępnego towaru, tzn. do kupienia od zaraz, nie ma. Leży wprawdzie kilka milionów ton na składowiskach elektrowni i elektrociepłowni, ale to są wymagane strategiczne zapasy, a nie oferta rynkowa. Zresztą i te nienaruszalne zapasy są uszczuplane, kawałek po kawałeczku, na bieżące potrzeby, bo węgla generalnie nie ma – choć energetycy wiedzą, że w dawnych czasach za naruszenie takich magazynów groziło „kryminałem”.
Ten węgiel jest! – zapewniała ufnie pani minister. Jest w drodze. W drodze do Polski. Do rozładunku dopłynęło na razie 60 tys. ton węgla z Kolumbii.
O szerokiej dostępności węgla nie ma mowy, co potwierdziła minister Anna Moskwa. Jakby wpadając w słowo swojej podwładnej: „Z naszych analiz i ankiet wynika, że polskim ciepłowniom brakuje w tej chwili 1,5 mln ton węgla. Węgiel jest w portach, jest rozwożony po kraju”. Tylko w ciepłownictwie! Panie muszą się spotkać na kawie i ciasteczku, żeby ustalić ostateczną wersję przewidywanych zdarzeń. Póki co sieją wiatr.
Wracając do Senatu: wiceminister Trzeciakowska zdementowała wraże plotki o możliwości reglamentowania węgla. Nic takiego się nie stanie: „Obecnie potrzebny jest spokój i odpowiedzialność za słowo, ponieważ alarmujące informacje powodują panikę wśród kupujących”. Co racja, to racja... Odpowiedzialność za słowo to wielka rzecz, choć w piecu nią nie napalisz, w dodatku to też towar deficytowy. Poseł PiS Krzysztof Tchórzewski, były minister energii, któremu podlegały węglowe spółki, w sejmowych kuluarach powiedział, że w jego rodzinnych stronach węgla nie brakuje. Bo porządni i zapobiegliwi gospodarze zawsze kupują na zapas. Niestety nie przewidział, że upierdliwi dziennikarze – szczególnie z tych sprzedajnych wydawnictw mających siedzibę poza Polską – pójdą tym tropem. Szczególnie ważnym, bo to Tchórzewski stoi za obecną kondycją naszego górnictwa, a do tego typuje się go na wiceministra aktywów państwowych. Ma być też odpowiedzialny za węgiel, bo zna temat.
No i niespodzianka. Reporter „Newsweeka” pojawił się w rodzinnej ministrowi wsi Rzążew k. Siedlec i w jej okolicach, także na składach węgla. Okazało się, że ministrowi pomyliły się chyba epoki, bo ani w domach nie było zapasów, ani węgla na składach. Albo, po prostu, mieszkańcy Rzążewa i okolic pokazali ziomalowi gest Kozakiewicza i postanowili przestać być porządnymi, zapobiegliwymi ludźmi. Ale to dygresja, wróćmy do naszych rządowych baranów.
Czytaj też: Węglowa derusyfikacja Polski
Winni węglowi badylarze!
O tej porze roku w ok. 5 tys. składach rozsianych po kraju powinno leżeć i czekać na klientów 2,5 mln ton węgla. Prezes Horbcz ocenia, że znajduje się na nich ok. 300 tys. ton czarnego skarbu. Niedawno premier Morawiecki obarczył sprzedawców odpowiedzialnością za fiasko ustawy o gwarantowanej maksymalnej cenie węgla dla odbiorców indywidualnych. Z krajowego wydobycia czy z importu – tona nie mogła kosztować więcej niż tysiąc złotych. Sprzedawca miał dostać trochę ponad tysiąc rekompensaty za tonę. W tym momencie gruby węgiel krajowy kosztował na składach już 2,5–3 tys. zł. A w portach, jeszcze przed rozładunkiem i przesianiem, ok. 2 tys. zł. Po doliczeniu marż, kosztów transportu, działalności firm i podatków musiałby dla końcowego odbiorcy kosztować do 4 tys. zł za tonę. Kto miałby dopłacić sprzedawcom resztę?
Rząd musiał się więc rakiem wycofać ze swojej propozycji wziętej z sufitu i wysmażył kolejną ustawę, teraz klepniętą ostatecznie przez Sejm – „o jednorazowym dodatku dla palących węglem”. Z jej podpisaniem prezydent nie powinien mieć problemów – zresztą tak jak z poprzednią, która od początku była niewypałem.
Jednak sprzedawcom węgla, którzy mieli pokazać rządowi gest mieszkańców wioski o urokliwej nazwie Rzążew i odmówili finansowania wsparcia dla gwarantowanych cen, zostało to zapamiętane. Do węglowych rozgrywek włączony został Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który – przy pomocy Wojewódzkich Inspektoratów Inspekcji Handlowej – ma sprawdzić, czy na rynku węgla nie dochodzi do niedozwolonych praktyk. UOKiK miał dowiedzieć się od polityków PiS, że spekulanci podbijają ceny, a za drożejący opał odpowiedzialni są przedsiębiorcy nim handlujący. Reasumując: kolejny raz winę ponoszą spekulanci, chytrzy na kasę węglowi badylarze.
Sprzedawca węgla z województwa śląskiego mówi, że z niecierpliwością czeka na kontrolerów i nie boi się państwowej inspekcji, bo od trzech miesięcy skład jest pusty, choć do kopalni ma rzut beretem. Pustka jest boleśnie transparentna. Może i chciałby pospekulować, ale nie ma jak. Kontrole jeszcze nie ruszyły w teren, ale można przypuszczać, że powita je śmiech. Pusty śmiech. Ale przekaz w naród będzie jasny: rząd trzyma rękę na węglowym pulsie i nie pozwoli, aby uczciwi Polacy dali się mamić i oszukiwać. Spekulantom, rzecz jasna. Rząd i UOKiK mówią spekulantom: nie! Nie przejdą! I to uczciwy Polak patriota ma zapamiętać.
Czytaj też: Powrót do węgla? Serio? Wojna nie cofnie biegu historii
PiS najpierw zadbał o kopciuchy
Zanim w Sejmie pojawi się kolejna ustawa dopuszczająca do umownego dodatku węglowego również inne źródła ogrzewania – oprócz gazu ziemnego – warto zobaczyć, dlaczego rządząca partia w pierwszej kolejności zadbała o kopciuchy. „Gazeta Wyborcza” parę dni temu spróbowała postawić znak równości między kopciuchami a preferencjami wyborczymi.
Otóż według GUS 63 proc. domostw ogrzewanych węglem jest na wsiach i w małych miasteczkach. Przeciętne domy/mieszkania są tam większe niż w miastach, do tego w minimalnym stopniu poddane zostały termoizolacji. Na sezon potrzebują średnio 3–5 ton węgla, na wsiach nawet więcej. Mieszkańcy wsi to w ostatnich dwóch wyborach parlamentarnych elektorat PiS z poparciem do 60 proc., a miast do 50 tys. ludności – do 42 proc.
Według danych z 2017 r. największe zużycie węgla, ogólnie rzecz biorąc, zanotowano w regionie północno-wschodnim: na Mazowszu, Warmii i Mazurach, na Podlasiu, a także w województwie łódzkim (bez Łodzi). Również w bastionach Zjednoczonej Prawicy w pasie: Małopolska, Podkarpacie, Lubelskie i Świętokrzyskie. Dodatek węglowy, „socjal” wyborczy w czystej postaci, trafi w większości do tych właśnie regionów.
Najmniej węgla zużywają gospodarstwa domowe w województwach kujawsko-pomorskim, pomorskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim. Tutaj PiS miał pod górkę. Jeżeli nawet łączenie ciepła węglowych pieców z postawami wyborczymi może wydać się trochę naciągane, to bez wątpienia taki kierunek dbania o swój elektorat dominuje w myśleniu sztabowców PiS. Zadowolić przede wszystkim swoich. I głośno mówić, kto jest darczyńcą. Powtarzać, bo wiadomo, że powtarzane po tysiąckroć kłamstwo staje się prawdą. Marną, taką na miarę tej ostatniej z wywodu tischnerowskiego.
Przecież zawsze może coś w końcu kapnąć. A plagiat senackiego pomysłu? Oj tam, oj tam... I równaj krok!
Czytaj też: Zimno a wojna. Czy Polsce wystarczy gazu? Robi się nerwowo