Rynek

Kogo rząd chce skusić na dopłaty do węgla?

Anna Moskwa, ministra środowiska i klimatu, ogłasza założenia ustawy ws. gwarantowanych cen węgla na polskim rynku. Anna Moskwa, ministra środowiska i klimatu, ogłasza założenia ustawy ws. gwarantowanych cen węgla na polskim rynku. Twitter
Rządowe dopłaty do węgla nie rozwiążą problemu jego deficytu na rynku ani kilkukrotnego wzrostu cen. W efekcie skusić mogą się na nie głównie państwowe firmy.

Rząd przyjął we wtorek projekt specjalnej ustawy, której celem jest zwiększenie ochrony odbiorców niektórych paliw stałych przed gwałtownym, kilkukrotnym wzrostem cen. Wynika on z olbrzymiego deficytu surowców opałowych, który według szacunków tylko w przypadku węgla wynosi w tym roku ok. 11 mln ton, z czego ponad 5 mln w sektorze komunalno-bytowym. Głównym powodem jest wprowadzenie 16 kwietnia przez Polskę embarga na import surowca z Rosji. Projekt ustawy nie został jeszcze opublikowany, ale jego założenia przedstawiła w poniedziałek ministra klimatu Anna Moskwa. Już na ich podstawie można się obawiać, że wdrożenie pomysłów rządu tylko częściowo zasypie lukę po węglu ze Wschodu, tworząc w zamian kolejne luki na krajowym rynku.

Adam Grzeszak: Chrust plus i wracamy do PRL. Czym będziemy grzać?

Drogo kupić, tanio sprzedać

Rząd proponuje sprzedawcom paliw stałych prosty układ. Ci z nich, którzy sprzedają odbiorcom indywidualnym oraz wspólnotom i spółdzielniom mieszkaniowym węgiel kamienny, brykiet lub pelet węglowy (z domieszką co najmniej 85 proc. węgla kamiennego), mogą dobrowolnie obniżyć ich ceny do 996,5 zł za tonę. To poziom odpowiadający średniej stawce za te surowce w ostatnim roku. W zamian mają uzyskać od rządu 750 zł rekompensaty za każdą sprzedaną tonę paliw. W praktyce oznacza to, że na każdej zarobią nieco ponad 1,7 tys. zł, czyli zdecydowanie mniej niż obecnie – już teraz węgiel w większości składów (jeśli w ogóle jest tam dostępny) kosztuje bowiem 2,5–3 tys. zł/tona.

Dodatkowym problemem jest fakt, że rządowe dopłaty mają przysługiwać tylko w odniesieniu do surowca sprowadzonego do Polski po 16 kwietnia, czyli po wprowadzeniu embarga na import z Rosji. Tymczasem już wcześniej wielu importerów w reakcji na gwałtowny wzrost popytu kontraktowało dostawy węgla nawet po dużo wyższych cenach niż zwykle, licząc, że ich wzrost z sowitą nawiązką odbiją sobie poprzez podniesienie stawek w składach. Taka polityka, choć biznesowo racjonalna, już wcześniej spotykała się z krytyką rządu, którego przedstawiciele wprost oceniają ją jako „żerowanie” na uboższych Polakach. Z tego powodu teraz jasno komunikuje, że ani im, ani osobom, które kupiły droższy węgiel nie zamierza wypłacać zwrotu „przepłaconej” kwoty.

Czytaj także: Powrót do węgla? Serio? Wojna nie cofnie biegu historii

Czy rząd sam sobie zapłaci za tańszy węgiel?

Wszystko to rodzi ryzyko, że za cenę rządowych dopłat sprzedawcom węgla zwyczajnie nie będzie opłacać się sprzedawać go po kosztach. W efekcie skusić się mogą głównie państwowe firmy, np. Polska Grupa Górnicza, która już wcześniej pod presją rządu zdecydowała się na stosowanie nierynkowych marż.

Tylko w nieznacznie lepszej sytuacji będą osoby poszukujące opału na zimę. Wprawdzie jako w pełni uzasadnione ocenić należy wprowadzenie zasady, że w tym roku maksymalna ilość zakupionego węgla po obniżonej cenie będzie mogła wynieść 3 tony na każdego odbiorcę – zapewne ma to uniemożliwić nabywanie większej ilości surowca w celu odsprzedawania go z dużym zyskiem mniej „przedsiębiorczym” osobom. Podobnie przyklasnąć należy zapowiedzi przyznania beneficjentom rządowego dodatku osłonowego ważnego przez rok bonu na wykonanie audytu energetycznego (kosztującego zwykle 1–1,5 tys. zł). W tym przypadku intencją jest zakwalifikowanie ich do programu Czyste Powietrze, wspierającego termomodernizację budynków jednorodzinnych, a więc i zmniejszenie w długim terminie zapotrzebowania na węgiel.

Polaku, nie walcz ze smogiem

Trudno natomiast zrozumieć, dlaczego rządowe wsparcie będzie przysługiwać jedynie na zakup najbrudniejszych paliw stałych. Wykluczone z niego będzie bowiem ok. 180 tys. Polaków opalających domy niskoemisyjnym peletem drzewnym (którego deficyt na rynku i ceny również urosły do nienotowanych nigdy poziomów), a także osoby stosujące pompy ciepła lub gaz. Już teraz nie brak głosów ekspertów, że to niesprawiedliwe traktowanie gospodarstw domowych, które wcześniej – np. w ramach Czystego Powietrza – zainwestowały w kotły na mniej emisyjne paliwa. Takim działaniem rząd dał właścicielom kopciuchów jasny sygnał, że niekoniecznie warto dziś z nich rezygnować.

Koszmar zamiast spokojnego snu

Plan rządu tylko nieznacznie, jeśli w ogóle, zmniejszy ryzyko niedoborów węgla w sezonie grzewczym. Ratunkiem przed nimi będzie więc tylko masowy import bardzo drogiego surowca przez państwowe firmy, głównie z Kolumbii, USA, Australii, RPA lub Indonezji. Nie ma więc cienia wątpliwości, że nawet w najlepszym wypadku embargo na węgiel ze Wschodu będzie wszystkich Polaków słono kosztować, i to znacznie więcej niż Rosjan. Zdecydowanie nie oznacza to, że nie należało go wprowadzać – należało, ale wcześniej, i to jest najważniejsze – należało zadbać o samych odbiorców węgla (z których wielu to osoby uboższe) i odcięcie się od surowca ze Wschodu poprzedzić np. odpowiednio długim okresem przejściowym. Wszystko wskazuje tymczasem, że rząd zamiast zapewnić Polakom spokojny sen przed kolejnym sezonem grzewczym, zgotował wielu z nich koszmar na wakacje.

Czytaj także: Rewolucja w węglowym raju. Australia zamyka największą elektrownię

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną