Wszystko dzieje się blisko mnie, niemal za rogiem, w Rudzie Śląskiej, 140-tysięcznej Polsce w pigułce i dotychczasowej twierdzy PiS na Śląsku. Po pierwszej turze przedterminowych wyborów prezydenckich, w której odpadł poseł PiS Marek Wesoły popierany przez Jarosława Kaczyńskiego, w walce o fotel szefa miasta zmierzyli się opozycyjni kandydaci.
To była runda bratobójcza: Michał Pierończyk kontra Krzysztof Mejer. Dwaj byli wiceprezydenci zespołu zmarłej w czerwcu pani prezydent Grażyny Dziedzic, wyrazistej ikony śląskiej samorządności. Pierończyk dostał 18 446 głosów, więcej o prawie 7 tys. w porównaniu ze zwycięską pierwszą turą. Mejer zdobył 6 805 głosów poparcia – wcześniej 8,5 tys. Pierończyk wygrał więc prawie trzy do zera, co można uznać za polityczną i samorządową sensację.
W pierwszej turze głosowało 32 tys. mieszkańców, w drugiej już tylko 25 tys. Jeszcze nie wiadomo, jak rozłożyły się głosy faworyta PiS, który poprzednio dostał 8,4 tys. Może to właśnie jego fani w większości nie poszli głosować, a Pierończyk zgarnął poparcie pięciu innych kandydatów reprezentujących lokalne układy. Zobaczymy.
Czytaj też: Wrzątek pod pokrywką. Czy PiS właśnie zaczyna tracić poparcie?
Ruda Śląska. Opozycja bada teren
Przypomnijmy, że Pierończyka od początku wspierały rudzkie struktury Nowoczesnej i PO wraz z jej kilkoma śląskimi posłami. Za Mejerem stanął Ruch Samorządowy „Tak! Dla Polski”, Polska 2050 Szymona Hołowni i część śląskiej PO.