Niedobór niektórych towarów jest tak dotkliwy, że ich odgórna reglamentacja już nie wystarcza. Premier zdecydował, że w przypadku tego, czego niedobór jest tak duży, że w ogóle tego nie ma, konieczna jest autoreglamentacja, czyli powstrzymywanie się obywateli od kupowania – po to, żeby dla wszystkich starczyło. Weźmy węgiel, którego nie ma, bo dopiero do nas płynie, więc nie ma sensu już teraz kupować go na całą zimę. „Zachęcamy i apelujemy, żeby dokonywać autoreglamentacji zakupów” – mobilizuje Polaków premier. Dzięki temu węgla, którego nie ma, nadal nie będzie, z tym że jego brak zmniejszy się o te tony, z zakupu których sami zrezygnujemy.
Rządowi analitycy potwierdzają, że po wprowadzeniu autoreglamentacji węgla, którego obecnie nie ma, nie będzie o wiele mniej, niż nie byłoby go, gdyby każdy kupował bez ograniczeń. Z wyliczeń wynika, że w wariancie optymistycznym – gdyby posiadaczom pieców węglowych udało się narzucić sobie całkowitą autoreglamentację – rząd z brakiem węgla na rynku uporałby się bez trudu i nikt nawet nie zauważyłby, że ten brak ma miejsce.
Moim zdaniem autoreglamentacja powinna dotyczyć nie tylko kupowania węgla, ale także spalania go. Palenia węglem nikt nie może Polakom zabronić, dlatego każdy Polak musi zabronić sobie tego sam. Prezes PiS zaproponował, żeby z uwagi na wysoką cenę węgla palić czymś tańszym. Rolnikom już dziś opłaca się palić zbożem, hodowcom niedługo może zacznie się opłacać palić mięsem. Węgiel będą mogli odłożyć na czarną godzinę i sprzedać, gdy ceny jeszcze podskoczą.
Dodatkowo możemy się ogrzewać ciepłem wydzielanym przez telewizor, bo zdaniem premiera oglądania TVP nie trzeba sobie reglamentować. Oczywiście gdy telewizor jest włączony, coś powinno być wyłączone; uważam, że najsensowniej wyłączyć lodówkę, bo znajdujące się w niej jedzenie dzięki niskiej temperaturze w mieszkaniu i tak się nie zepsuje.