Dynamicznie rozwija się akcja nowego sezonu afery podsłuchowej. Z niedawnej publikacji Grzegorza Rzeczkowskiego w „Newsweeku” dowiedzieliśmy się, że Marcin W., wspólnik szemranego biznesmena Marka Falenty, który przesiedział dwa i pół roku za organizowanie procederu nielegalnego nagrywania polityków w warszawskich restauracjach, przesłuchiwany w związku z innymi sprawami twierdził, że jego były partner w interesach sprzedał nagrania Rosjanom.
Donald Tusk zażądał w związku z tym powołania sejmowej komisji śledczej mającej wyjaśnić wątki rosyjskie (a więc zapewne również szpiegowskie) w aferze podsłuchowej. Opozycja twierdzi, że rosyjskie ślady umyślnie zostały przez ABW i zajmujących się sprawą prokuratorów zbagatelizowane – jak gdyby PiS-owi zależało na ukryciu niewygodnych faktów i zatarciu wrażenia, iż doszedł do władzy z pomocą rosyjskich służb.
Afera taśmowa. Wszystko układa się w całość
O tym, że tak właśnie było, dziennikarze śledczy, na czele z Grzegorzem Rzeczkowskim i Tomaszem Piątkiem, piszą od lat, jakkolwiek nie ma dowodów na to, że PiS bezpośrednio z Rosjanami współpracował. Są za to niezbite dowody na mafijno-szpiegowskie powiązania samego Falenty oraz właścicieli restauracji, w których dokonywano nagrań. Nie ma też wątpliwości co do tego, że antyunijna polityka PiS była i nadal jest Rosji na rękę, za to blokada importu węgla z Rosji, wprowadzona przez rząd Tuska, jest bardzo dla Moskwy irytująca. Rząd PiS aż do wybuchu pełnoskalowej wojny w lutym tego roku zdecydowanie trzymał na dystans Ukrainę, a węgiel z Rosji sprowadzał chętnie i w dużych ilościach. Wszystko więc układa się w całość – pomoc Rosji w obaleniu rządu Tuska jest wysoce prawdopodobną hipotezą.
Na reakcję władz nie trzeba było długo czekać. Już w czwartek, dzień po zapowiedziach polityków opozycji, że zabierają się do sprawy na poważnie (bo dotychczas jakoś nie mieli animuszu, aby ją „grzać”), Prokuratura Krajowa na polecenie Zbigniewa Ziobry opublikowała fragmenty zeznań Marcina W. z lat 2014–17, w których m.in. opowiada, jak to razem z Falentą przekazał synowi Donalda Tuska Michałowi 600 tys. euro w gotówce tytułem łapówki na rzecz PO za ochronę procederu maskowania zakupów rosyjskiego węgla poprzez udział pośredników, na czym zarabiali Falenta i jego ludzie.
Pełna nienawiści do Tusków i Falenty, a jednocześnie przymilna wobec władz opowieść Marcina W. jest w swej treści i formie absurdalna, nosi wszelkie cechy konfabulacji, za to (i dzięki temu) doskonale nadaje się do zdyskredytowania samego W. i jego ujawnionych ostatnio rewelacji o sprzedaży nagrań Rosjanom. Nadaje się również do karmienia tej części wyborców PiS, którzy szczególnie nienawidzą Tuska i mimo wszystko uwierzą w historię o łapówce. No i wreszcie niemało jest takich, którzy z całej sprawy zapamiętają, że PiS i PO wzajemnie oskarżają się o agenturalność. Taka relatywizacja „kwestii szpiegowskiej” jest na rękę PiS, bo to właśnie partia Kaczyńskiego skorzysta na tym, że niektórzy wahający się wyborcy dojdą do wniosku, iż skoro „coś może być na rzeczy”, gdy chodzi o współpracę PO z rosyjskimi agentami, to może lepiej na nich nie głosować.
Tusk powiedział A i B
W zaistniałej sytuacji Tusk musi albo iść na całość, albo się wycofać. Gdy się wycofa, pozostanie wrażenie porażki, a gdy pójdzie na całość, będzie musiał wygrać, to znaczy przekonać niezdecydowanych, że „ruską onucą” jest jednak nie on, lecz jego rywal. Kto komu owinie onucę wokół szyi, to się jeszcze zobaczy, jednakowoż sprawa jest poważna, a gra niebezpieczna. Tusk powiedział A i B, wobec czego należy chyba oczekiwać kolejnych liter i odcinków szpiegowskiego serialu. Miejmy nadzieję, że opozycja ma co wrzucić do scenariusza, bo znudzenie i rozczarowanie widza z pewnością nie przysłuży się wygraniu wyborów przez demokratów.
Być może ironia jest nie na miejscu, lecz musimy przyznać, że w naszych czasach nic nie jest skandalem samo przez się, lecz wyłącznie za pośrednictwem spektaklu medialnego. Polityka stała się jeszcze bardziej cyniczna, odkąd dociera do ludzi w postaci ułamkowych informacji zanurzonych w masie rozmaitych treści wylewających się z internetu i mediów społecznościowych. Dlatego i tym razem gra toczy się nie o samą prawdę, która do końca nie zostanie zapewne ujawniona, lecz o to, co zrozumieją nieuważni i niezbyt zainteresowani odbiorcy mediów, mający wyrobić sobie opinię i w oparciu o nią oddać głos w wyborach. Dziś zadaniem PO jest dotarcie do szerokich kręgów z przekazem, że wprawdzie W. jest osobą niepoważną i niewiarygodną, ale zeznania dotyczące sprzedania Rosjanom taśm trzeba akurat traktować bardzo poważnie. Po pierwsze dlatego, że wkrótce po złożeniu przez W. zeznań okazało się, iż nagrania faktycznie istnieją – zostały bowiem opublikowane i wybuchła wokół nich afera.
Po drugie, Falenta miał taśmami spłacić swoje ogromne długi węglowe w Rosji, co najwyraźniej mu się w taki czy inny sposób jednak udało, bo jeszcze chodzi po ziemi. Gdyby był Rosjanom winien 60 mln dol. (a o takiej kwocie się mówi) i uparcie ich nie oddawał, stąpałby raczej po Polach Elizejskich bądź błotach Hadesu. To nie są długi, których można nie spłacać.
Ziobro publikuje... certyfikat niewinności Tuska?
Marcin W. opowiada rozmaite niestworzone historie, które mają obłaskawić PiS, dostarczając im atrakcyjnych tropów. Jest nie tylko o Tusku, lecz również o Sławomirze Nowaku i Grzegorzu Napieralskim. Z pewnością służby podległe PiS i Ziobrze skrupulatnie sprawdziły, czy nie znalazłoby się tam coś ciekawego, co pozwoliłoby uderzyć w opozycję. No i chyba nic nie znalazły, bo żadnej sprawy na podstawie licznych zeznań Marcina W. nikomu nie wytoczyły. Można to wręcz uznać za certyfikat niewinności dla Donalda Tuska. Czy jednak opinia publiczna to zauważy? Mało prawdopodobne. Dziś zapunktował Ziobro, bo zmusił Michała Tuska do odrzucenia zarzutów. A w odbiorze znacznej części widzów rządowej telewizji jest to jednak „tłumaczenie się”. I nawet jeśli „Gazeta Polska” już dwa lata temu pisała o „łapówce dla Tuska”, to dla masowego odbiorcy sprawa jest nowa, a zasada „ukradł rower czy jemu ukradli – w każdym razie jest zamieszany w kradzież” działa z całą brutalnością.
Nie można wykluczyć, że właśnie zaczyna się wojna medialno-sejmowa i że PiS zdecyduje się na większy spektakl. Może np. faktycznie powołać sejmową komisję śledczą – choćby do zbadania sprawy firm takich jak Ciech i Składy Węgla, które pojawiają się w kontekście afery węglowej, czyli biznesowo-korupcyjnego tła afery podsłuchowej. W końcu przesłuchania na oczach całej Polski Donalda Tuska i jego syna to dla PiS niemała gratka. Jednocześnie ludzie dowiedzieliby się, jak to PiS masowo kupował węgiel od Rosjan. Ryzyko polityczne byłoby więc spore.
Ziobro mąci wodę
Ruch Ziobry był zagraniem na mącenie wody, czyli wrzutką nie na temat. Tematem jest bowiem to, że ABW i prokuratura nie badała wyraźnie zarysowanych (nie tylko w świetle zeznań W.) wątków szpiegowskich afery podsłuchowej, a nie bzdurne konfabulacje wystraszonego więźnia, który chce za wszelką cenę wyjść z aresztu. Jednak z punktu widzenia gry bez zasad, w której celem jest wyłącznie przeciągnięcie na swoją stronę jakiejś części elektoratu, posunięcie Ziobry było racjonalne.
Co będzie dalej? Wszystko jest możliwe. Zarówno PiS, jak i PO muszą być gotowe na stoczenie walki na innym polu niż temat inflacji i braku węgla. Nikt bowiem nie wie do końca, jaka będzie zima i jakie będą ceny. Grunt polityczny jest dziś grząski i gorący. Czeka nas tego rodzaju spektakl w błocie, jakiego jeszcze nie widzieliśmy. To smutne, że musimy walczyć o demokrację i praworządność właśnie w taki sposób. Ale, jak mówił klasyk, grasz tak, jak przeciwnik pozwala. A więc: do boju!