Afera taśmowa. Tusk musi iść na całość, żeby wykazać, kto jest „ruską onucą”
Dynamicznie rozwija się akcja nowego sezonu afery podsłuchowej. Z niedawnej publikacji Grzegorza Rzeczkowskiego w „Newsweeku” dowiedzieliśmy się, że Marcin W., wspólnik szemranego biznesmena Marka Falenty, który przesiedział dwa i pół roku za organizowanie procederu nielegalnego nagrywania polityków w warszawskich restauracjach, przesłuchiwany w związku z innymi sprawami twierdził, że jego były partner w interesach sprzedał nagrania Rosjanom.
Donald Tusk zażądał w związku z tym powołania sejmowej komisji śledczej mającej wyjaśnić wątki rosyjskie (a więc zapewne również szpiegowskie) w aferze podsłuchowej. Opozycja twierdzi, że rosyjskie ślady umyślnie zostały przez ABW i zajmujących się sprawą prokuratorów zbagatelizowane – jak gdyby PiS-owi zależało na ukryciu niewygodnych faktów i zatarciu wrażenia, iż doszedł do władzy z pomocą rosyjskich służb.
Afera taśmowa. Wszystko układa się w całość
O tym, że tak właśnie było, dziennikarze śledczy, na czele z Grzegorzem Rzeczkowskim i Tomaszem Piątkiem, piszą od lat, jakkolwiek nie ma dowodów na to, że PiS bezpośrednio z Rosjanami współpracował. Są za to niezbite dowody na mafijno-szpiegowskie powiązania samego Falenty oraz właścicieli restauracji, w których dokonywano nagrań. Nie ma też wątpliwości co do tego, że antyunijna polityka PiS była i nadal jest Rosji na rękę, za to blokada importu węgla z Rosji, wprowadzona przez rząd Tuska, jest bardzo dla Moskwy irytująca. Rząd PiS aż do