W cieniu rozmaitych rekordów, jakich doświadczyliśmy już pod władzą PiS, pozostaje ten dotyczący liczebności samego rządu. Obok bowiem 24 konstytucyjnych ministrów, z których aż ośmiu nie kieruje żadnymi resortami, mamy znacznie liczniejszą, bo liczącą obecnie 71 osób, grupę wiceministrów, z których 47 otrzymało rangę sekretarzy stanu. Większość tych ostatnich jest równocześnie posłami, co zresztą w przypadku wielu z nich stanowi klucz do zrozumienia przyczyn, dla których otrzymali prestiżowe stanowiska. Wprawdzie zwyczaj pozyskiwania głosów w Sejmie drogą mianowania posłów sekretarzami stanu nie jest wynalazkiem PiS, ale nigdy wcześniej nie występował w takiej skali. Niestety autorzy naszej konstytucji nie włączyli do niej prostej zasady incompatibilitas (niepołączalności), obowiązującej chociażby we Francji, która zakazuje sprawowania przez tę samą osobę funkcji parlamentarzysty oraz członka rządu. Ta nie tylko przeciwdziała zamazywaniu granicy między władzą ustawodawczą i wykonawczą, ale sprzyja też koncentracji na jednej roli zawodowej. Rozwiązuje bowiem definitywnie problem ministrów porzucających swe obowiązki, by zdążyć na sejmowe głosowania.
Pokaźna grupa wiceministrów, których w resorcie klimatu jest aż siedmiu (!), a w rolnictwie i finansach po sześciu, to jedynie wisienka na olbrzymim torcie rządowej administracji. Michał Dworczyk, odchodząc za sprawą afery mailowej ze stanowiska szefa KPRM, stwierdził: „Kiedy obejmowałem swoją funkcję, pracowało w niej nieco ponad 650 urzędników (…). Dziś zatrudnionych jest 1320 osób”. W tym czasie w Kancelarii powstało 29 nowych komórek organizacyjnych, a liczba dyrektorów i ich zastępców wzrosła z 38 do 116. Równie dynamicznie rósł budżet KPRM, który tylko między ubiegłym a obecnym rokiem wzrósł o blisko 40 proc.