W ostatnich dniach doszło do dwóch poniekąd symetrycznych incydentów na spotkaniach z Donaldem Tuskiem w Płocku oraz Jarosławem Kaczyńskim w Szczecinie, gdzie jednemu z protestujących przeciwko PiS udało się wejść na salę i przerwać kolejną skandaliczną antyniemiecką tyradę prezesa słowami „Kłamstwo! Hańba!”; oczywiście został zaraz wyrzucony. Kaczyński wykorzystał sytuację do podkreślenia swojego demokratyzmu. „Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby ten młodzieniec tutaj wrócił, żeby tylko nie zakłócał spotkania, żeby po prostu pozwolił normalnie rozmawiać, a później może wyrazić swoje zdanie”.
Czytaj też: Wywoływanie Tuska z lasu. PO dostała od TVP złotą rózgę
Wyborczy kontredans
Obaj szefowie partii zostali słownie zaatakowani przez uczestników swoich wieców. Obaj zareagowali spokojnie, czyli zgodnie z zaleceniami „public relations”. Jednak wydarzenia te bynajmniej nie były symetryczne i analogiczne. I z pewnością tym razem więcej zyskał Kaczyński, bo wyjątkowy sukces zwolennika opozycji, którym było dostanie się na spotkanie z prezesem PiS, doskonale nadaje się jako kontrprzykład wobec zarzutów, że spotkania Kaczyńskiego nie są wcale otwarte dla publiczności (a nie są).
To jednakże dopiero początek tego politycznego kontredansu, który w epoce „filmików” i „memów” stał się dla polityków bardziej ryzykowny niż kiedykolwiek. Profesjonalni łowcy wpadek i hobbyści poszukujący tematów do budowania osobistych „zasięgów” niczego nie pominą i nikomu nie przepuszczą.