Trwa objazd „wodza narodu” po kraju, a z ust jego wypadają perły i drogie kamienie. I grzechoczą, oj, jak grzechoczą. W sobotę w Wadowicach Jarosław Kaczyński powrócił do piętnowania dzieci odkrywających swoją nieheteroseksualną orientację. Zaserwował również klasyczne „non-apology” (przeprosił tak, żeby nikt się przypadkiem nie poczuł przeproszony) za słowa o „dawaniu w szyję”: „Kiedy ja powiedziałem, że młode dziewczęta, takie do 25 lat, piją tyle co ich rówieśnicy, a organizm mężczyzny i organizm kobiety inaczej reaguje na alkohol, mężczyźni są tutaj dużo odporniejsi, to naprawdę nie chciałem nikogo urazić. Chciałem tylko powiedzieć pewną prawdę o pewnym szkodliwym zjawisku” – tłumaczył. Trudna prawda, ale konieczna, bo przecież zdaniem prezesa PiS „niczego tak w Polsce nie potrzebujemy jak dzieci”.
To są te same dzieci, które targają się coraz częściej na własne życie. Dzieci osamotnione przez fatalną reformę edukacji, zostawione same sobie w pandemii (z systemu edukacji wypadło wówczas kilka do kilkunastu tysięcy uczniów w skali kraju) i samotne w zatłoczonych klasach z przepracowanymi i wypalonymi nauczycielami. Dzieci w placówkach oświatowych, na ogrzewanie których samorządy nadal nie dostały żadnego systemowego wsparcia. Dzieci przez prezesa kochane, pod warunkiem że nie zawracają mu głowy i są heteroseksualne: „Nie chcemy, proszę państwa, takiego kraju, a niestety te zjawiska już w Polsce się szerzą, gdzie 12-letnie dziewczynki ogłaszają się lesbijkami.