Kraj

Trzech tenorów i bas

Wyborcy opozycji pilnie potrzebują pozytywnego sygnału.

Wyborcy opozycji przeżywali ostatnio trudne dni. Najpierw ciężko było zrozumieć, jakie stanowisko zajmują ich partie wobec pisowskiej ustawy sądowej, mającej rzekomo odblokować unijne pieniądze z KPO; następnie, już przy samym głosowaniu, z opozycyjnego bloku wyłamali się posłowie Polski 2050, a zaraz potem Tusk i Hołownia zaczęli wymieniać złośliwości na temat ewentualnej wspólnej listy wyborczej. W mediach społecznościowych, gdzie dziś toczy się życie polityczne, ruszyły porachunki, posypały się mocne oskarżenia, a to o zdradę wartości, a to o taktyczną głupotę. W każdym razie znowu mieliśmy spektakl samobiczowania się opozycji. To ciekawy paradoks: o ile wyborcy Kaczyńskiego, owe żelazne 30 proc., są w swojej partii i jej liderze wręcz zakochani, lojalni, gotowi przyjąć każdy taktyczny zwrot i mądrość etapu, o tyle najbardziej aktywny elektorat opozycji sprawia wrażenie, jakby nie lubił reprezentujących go partii i polityków, a nawet sam siebie. Łatwo wpada w nerwy, w defetyzm (zapewne radośnie podsycany przez pisowskich trolli), ma bardzo nikłe poczucie wspólnoty, za to wieczną pretensję, że opozycja nie działa tak sprawnie jak PiS.

Sprzeczne oczekiwania, że „nasza strona” powinna być jednocześnie pluralistyczna i zwarta, socjalna i odpowiedzialna, sprytna i głęboko ideowa, zawsze będą prowadziły do frustracji jakiejś części wyborców. Ale powinnością liderów partii, które przecież w niedalekiej przyszłości mają stworzyć wspólny rząd, jest obniżanie poziomu konfliktów po stronie opozycji, nawet gdyby to miało oznaczać uśmiechy przez zaciśnięte zęby. Dlatego – sądzę – trzeba jak najszybciej przerwać spór o liczbę list wyborczych, choć nie w taki sposób, jak zaproponował ostatnio Donald Tusk, stawiając publiczne ultimatum Szymonowi Hołowni.

Polityka 5.2023 (3399) z dnia 24.01.2023; Przypisy; s. 6
Reklama