To jeszcze nie oficjalna pewność, ale istotne uprawdopodobnienie faktu niepokojącego i niewygodnego – że przestrzeń powietrzna Polski i zarazem NATO została w czasie wojny naruszona przez rosyjskie uzbrojenie, którego długo nikt nie znalazł.
Czytaj też: Incydent w Przewodowie i co dalej? Cztery bolesne lekcje dla PiS
Jakim cudem w głębi Polski znalazł się Ch-55
Redakcja RMF FM, która ponad tydzień temu jako pierwsza poinformowała o znalezieniu wojskowego obiektu pod Bydgoszczą, uzyskała – na razie nieoficjalnie i anonimowo – wyniki ekspertyzy Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia, czyli podległej MON instytucji zajmującej się właśnie uzbrojeniem polskim i nie tylko. Zaangażowani w sprawdzanie szczątków eksperci nie mieli ponoć wątpliwości i potwierdzili wstępne podejrzenia, że jakimś cudem w głębi terytorium Polski znalazł się rosyjski lotniczy pocisk manewrujący Ch-55.
Broń to nie najnowsza, ale wciąż bardzo niebezpieczna, do niedawna stosowana nawet jako nosiciel głowic jądrowych. Dziś używana bywa przeciwko Ukrainie głównie w roli wabika dla systemów obrony powietrznej, który leci po to, by zmylić radary, ale nie przenosi ładunku wybuchowego. Specjaliści WITU mieli potwierdzić przyjętą jako najbardziej prawdopodobną hipotezę, że amunicja wleciała do Polski w grudniu, w czasie jednego ze