Andrzej Duda podpisał „lex Tusk”. Będzie komisja ds. badania wpływów rosyjskich
Prezydent Andrzej Duda podpisał „lex Tusk”. Będzie komisja ds. badania wpływów rosyjskich
Prezydent Duda ogłosił swoją decyzję w poniedziałek. „Zdecydowałem się na podpisanie ustawy” – powiedział podczas wystąpienia, które rozpoczęło się o godz. 10:30. Zapowiedział też, że ustawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego.
Senat przeciw, Sejm za
„Potwór rodem z PRL” – w taki sposób ustawę „o państwowej komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022” określiła na łamach „Polityki” Ewa Siedlecka. W piątek Sejm nie zgodził się z uchwałą Senatu o odrzuceniu ustawy w całości. Za odrzuceniem głosowało 234 posłów, głównie z PiS. Przeciw było 228. Parlamentarzyści rządzącej prawicy wynik powitali gromkim okrzykiem „precz z komuną”.
Eksperci Biura Legislacyjnego Sejmu zwrócili uwagę, że komisja będzie równocześnie prokuraturą i sądem wydającym orzeczenia, które zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich „wykraczają poza funkcje rozstrzygnięć administracyjnych”. Specjalnie w ustawie nie pojawia się słowo „kara”, bo tę mogą orzekać tylko sądy. Komisja natomiast będzie orzekać „środki zaradcze”. Są trzy: odebranie uprawnienia do posiadania broni, dostępu do informacji niejawnej oraz zakaz zajmowania stanowisk związanych z dostępem do pieniędzy publicznych przez maksymalnie dziesięć lat.
W środę nad ustawą pracowała sejmowa komisja spraw wewnętrznych i administracji. Okazało się, że władza nie ma w niej większości, jeżeli chodzi o stosunek do nowego ciała. Za wnioskiem Senatu było 21 posłów, a przeciw 19. Ale to właśnie piątkowe głosowanie na posiedzeniu plenarnym Sejmu było w tej kwestii kluczowe.
Do końca nie było pewności, co z ustawą zrobi prezydent. Były trzy możliwości: podpisze, zawetuje albo pośle do TK. „Prezydent uważa, że im więcej jawności w życiu publicznym, im więcej wyjaśniania tego, co budzi publiczne kontrowersje, tym lepiej” – mówił w sobotę prezydencki minister Paweł Szrot w „Śniadaniu w Trójce” PR3, sugerując, że prezydent jest gotów podpisać ustawę.
Czytaj też: Komisją w Tuska. Totalna i niekonstytucyjna hucpa, znak firmowy PiS
Ustawa w sposób oczywisty niekonstytucyjna
Komisja ma być złożona z ludzi wskazanych przez władzę PiS: członków wybiera Sejm, a więc większość rządząca, a przewodniczącego powoła premier. Takie rozwiązanie rodzi podejrzenia, że komisja jest narzędziem wyborczym, użytecznym w kampanii w obliczu spadku zainteresowania społeczeństwa „prezentami” socjalnymi władzy.
Ustawa jest w sposób oczywisty niekonstytucyjna. Nie tylko dlatego, że państwowa komisja łączy role władzy wykonawczej, oskarżyciela i władzy sądowniczej, które według konstytucji są rozdzielone.
Łamie też konstytucyjne prawo do sądu i odwołania się od decyzji administracyjnej. Poseł PiS Kazimierz Smoliński wprowadzał w błąd innych posłów i opinię publiczną, twierdząc, że tak jak w przypadku komisji ds. dzikiej reprywatyzacji, tak i tu ofiara postępowania przed komisją może się odwołać od jej rozstrzygnięcia do sądu. Art. 15 ust. 4 ustawy wyraźnie stwierdza, że decyzje komisji są „ostateczne”. Aby nie było wątpliwości, art. 40 wyłącza w postępowaniu przed komisją rozdziały kodeksu postępowania administracyjnego: o odwołaniu i zażaleniu. Zatem na decyzje komisji nie można się ani zażalić, ani się od nich odwołać do sądu.
Komisja ma dwa narzędzia represji: dyfamację i zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem publicznymi pieniędzmi. Zatem gdyby opozycja wygrała wybory, nie mogłaby powierzyć ważnych stanowisk osobom, wobec których pisowska komisja, arbitralnie i bez możliwości odwołania się, orzeknie dziesięcioletni zakaz pełnienia takich funkcji.
Czytaj też: Czeriezwyczajnyj Komitet Kaczyńskiego, czyli komisja ds. odwracania kota ogonem
Akcja dyfamacja
Przepisy o dostępie członków komisji (przypomnijmy: wybranych przez władzę) do informacji niejawnych i gwarancji bezkarności w razie ich ujawnienia dają im narzędzie dyfamacji. Członkowie nie odpowiedzą ani cywilnie, ani karnie za swoją działalność w ramach komisji, mogą więc wyciągać kwity zebrane np. Pegasusem czy innymi metodami operacyjnymi i przekazywać je pod stołem TVP Info czy innym zaprzyjaźnionym mediom. Do tego można publicznie i spektakularnie grillować wybranych polityków – np. Donalda Tuska – bo posiedzenia komisji będą transmitowane.
Komisja ma badać działania od 2007 r., a więc od początku rządów Platformy Obywatelskiej. Dlatego też bywa nazywana „batem na Tuska” albo „lex Tusk”. „Będzie to nie tylko serial przesłuchań polityków opozycji – PiS może też użyć komisji do upublicznienia materiałów operacyjnych zbieranych na przeciwników politycznych” – wyjaśniła na łamach „Polityki” Ewa Siedlecka. Materiały operacyjne, jak dodała, mogą być prawdziwe lub zmanipulowane, jak słynna reklamówka z Biedronki z milionami dla Michała Tuska.
Na potrzeby akcji dyfamacyjnej nowa ustawa może dać prokuraturze i służbom pretekst do stosowania działań operacyjnych wobec polityków opozycji, którymi zainteresuje się komisja. A więc znowu sztab PO (ale także PSL czy Lewicy) może być na podsłuchu. Powtórzyć się może historia szpiegowania Pegasusem szefa sztabu PO Krzysztofa Brejzy w poprzedniej kampanii pod pretekstem badania legalności jej finansowania.
I to kolejna funkcja komisji: „wyjście” do inwigilacji opozycji, zauważyła Siedlecka. „Nie jest pewne, czy wyborcy – wobec drożyzny, inflacji, szykującej się suszy i kto wie, jakich jeszcze plag – dadzą się skusić na te igrzyska, ale operacyjna wiedza o działaniach konkurencyjnych sztabów zawsze jest pożyteczna i daje przewagę”.
Hańba brzeska
Adam Szostkiewicz przestrzegł, że działania komisji ds. badania wpływów rosyjskich mogą przynieść podobne skutki co tzw. proces brzeski. Był to największy proces polityczny w Polsce międzywojennej, podręcznikowy przykład autorytaryzmu z wykorzystaniem władzy sądowniczej. Liderów opozycji centrolewicowej aresztowano bez zgody sądu, oskarżono bez przekonujących dowodów o szykowanie zamachu stanu i skazano na kary więzienia od półtora roku do trzech lat. Część odbyła wyrok w ciężkim więzieniu w Brześciu nad Bugiem, część udała się na emigrację polityczną. „Ich jedyną winą było w rzeczywistości to, że odrzucili politykę sanacji sterującej coraz wyraźniej ku rządom antydemokratycznym” – wyjaśniał nasz publicysta.
Po 90 latach Izba Karna Sądu Najwyższego ostatecznie uniewinniła wszystkich polityków opozycyjnych oskarżonych i skazanych (z jednym wyjątkiem) w tzw. procesie brzeskim. „Słusznie, bo nie chodziło tylko o całkowite, historyczne zadośćuczynienie moralne i prawne ofiarom procesu politycznego – pisał Szostkiewicz. – Chodziło też o przestrogę przed wykorzystywaniem sądu w polityce i przed polityką nękającą przeciwników sądownie tylko za to, że są legalną, parlamentarną opozycją i mają inne od aktualnej władzy wyobrażenie o tym, jakiej polityki, jakich rządów, jakiego państwa Polska potrzebuje”.
Czytaj też: Tusk plus. Ruszył w Polskę, podbił stawkę, władza ma kłopot