Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Trzy dobre emocje na marszu 4 czerwca. I najważniejsze: co z nich zostanie

Rafał Trzaskowski i Donald Tusk podczas marszu 4 czerwca 2023 r. Rafał Trzaskowski i Donald Tusk podczas marszu 4 czerwca 2023 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Marsz miał przede wszystkim znaczenie mobilizacyjne, ale to trwałe zwiększenie i utrwalenie tej mobilizacji będzie długofalowym testem sukcesu.

Widok z powietrza, widok z ulicy – niezależnie od perspektywy marsz 4 czerwca wyglądał imponująco. Liczenie uczestników zawsze budzi emocje, ale jeśli ktoś był na miejscu, to nie trzeba było liczyć. Można było zobaczyć i poczuć, że wydarzenie było ogromne. Znaczenie miała jednak nie tylko liczba uczestników. Ciekawe były też emocje marszu, które z pewnością pomogły frekwencji i mogą mieć w przyszłości pewne znaczenie polityczne. Zwróćmy uwagę na trzy istotne.

Jerzy Baczyński i Mariusz Janicki: Nowy wiatr jest, teraz trzeba nastawić żagle

Determinacja zamiast narzekania

Po pierwsze, determinacja zamiast narzekania. Inaczej niż bywało w przeszłości, uczestnicy skupili uwagę na wspólnym celu protestu, zamiast na różnicach między protestującymi. Wcześniej zdarzało się, że jeśli na demonstracji miała się pojawić osoba X, było to powodem, żeby nie pójść na wydarzenie. Tym razem było inaczej. Nie było problemem, że wśród demonstrujących mogą być ludzie od Romana Giertycha do Adriana Zandberga, a ze sceny przemówi Donald Tusk. Nie była istotna jedna czy druga kontrowersyjna wypowiedź publicystów czy aktorów kojarzonych z opozycją – co w przeszłości mogłoby rozproszyć uwagę i zdominować debatę. Ważniejszy był bardziej podstawowy, wspólny cel. To zły znak dla PiS-u.

Po drugie, atmosfera liberalnego patriotyzmu – dużo biało-czerwonych flag, odwołania do narodu, ogółu Polaków. W przeszłości ten język i symbolikę często monopolizowała prawica. Jednak polska polityka liberalno-demokratyczna potrzebowała podniosłego języka do mówienia o wspólnocie, który nie przypominałby estetyką symbolicznego czekoladowego orła, żeby móc adekwatnie wyrazić troskę o nasz kraj – w innym razie niepotrzebnie oddawała pole PiS-owi. Tym razem udało się otwarcie manifestować emocje liberalno-demokratycznego ludu – i brzmiało to całkowicie naturalnie.

Po trzecie, w czasie marszu obok flag polskich oraz unijnych można było dostrzec wiele flag tęczowych. I nie budziło to żadnych kontrowersji. W wystąpieniach politycy bronili praw kobiet i praw mniejszości. Również w tym kontekście okazało się, że znalezienie własnego pozytywnego głosu buduje siłę protestu, usuwając na bok niepotrzebne konflikty. Dzięki temu coraz szersza grupa Polaków może czuć się w demokracji jak u siebie.

Adam Szostkiewicz: Policzyliśmy się i damy radę

PiS ma kłopot

W konsekwencji PiS miał kłopot. Jest ważnym sygnałem, że partia rządząca musiała przyjąć w kontekście marszu postawę defensywną. PiS mówił, że demonstrować będą hejterzy, może rosyjscy agenci, a może nawet spadkobiercy nazizmu. W kontekście emocji marszu brzmiało to zupełnie groteskowo i tylko zachęcało do protestu. Co więcej, marsz krytykował władzę, a Donald Tusk jasno odróżniał polityków PiS-u od wyborców prawicy, zachęcając ich do zmiany zdania i głosowania na opozycję. Z kolei PiS atakował setki tysięcy Polaków, którzy brali udział w wydarzeniu. To opozycja narzucała temat – to język opozycji stawał się głównym punktem odniesienia.

Jednocześnie nasuwa się pewna ogólna uwaga dotycząca emocjonalności marszu, która ma również znaczenie dla jego interpretacji – otóż emocje były letnie. Tak, mobilizacja do udziału w zgromadzeniu była bezprecedensowa. Ale jest coś charakterystycznego w polskiej formie przeżywania polityczności. Ludzie maszerowali, słuchali, czasem skandowali – nie sposób jednak nie dostrzec, że w naszym kraju na protestach emocje raczej nie kipią. Nie ma potężnych okrzyków tłumu, zagrzewającej do walki muzyki, eksplozji entuzjazmu, zbiorowego doznania wzniosłości. Zwykle jest dość łagodnie i grzecznie.

Tak było również tym razem. Ekspresja protestu była niemal zawsze stonowana. Nie było wielkiego gniewu na PiS ani wielkiej radości z okazji wystąpień polityków opozycji. Jeśli marsz postrzega się jako bardzo udany, to również z tego powodu, że ludzi nie jest wcale tak łatwo zebrać do wspólnego działania. W Izraelu mamy do czynienia z regularnymi dużymi protestami przeciwko ekscesom władzy – u nas jest inaczej i ma to pewne znaczenie praktyczne.

Zostaje zatem zasadnicze pytanie: ile zmienia marsz? Tak wielkie wydarzenie musi przecież nieść pewne konsekwencje, prawda? Z pewnością tak właśnie jest – a przy tym trafne określenie, jakie to właściwie konsekwencje, może mieć istotny wpływ na dalszy bieg kampanii wyborczej. Na przykład nikt nie spodziewa się przecież, że w wyniku marszu nastąpi istotny odpływ wyborców od PiS-u do opozycji. Byłaby to duża niespodzianka.

Ile zmienia marsz?

W tym kontekście zwróćmy uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, krótkoterminowe obserwacje mogą być złudne – liczy się bowiem długa droga do dnia wyborów. Marsz miał przede wszystkim znaczenie mobilizacyjne. Miał dać wyborcom wiarę w możliwość zwycięstwa opozycji. Wydaje się, że spełnił to zadanie, ale to właśnie trwałe zwiększenie i utrwalenie mobilizacji będzie długofalowym testem sukcesu.

W ostatnim roku Koalicja Obywatelska wykonała zwrot w sensownym kierunku. Utrzymała pozycję głównej partii opozycji przeciwko rządom PiS-u, a jednocześnie kładła coraz większy nacisk na kwestie interesów materialnych Polaków, apelowanie do coraz szerszych grup społecznych i budowanie wizji lepszej przyszłości. Powodzenie marszu nie powinno być pretekstem do powrotu do starych nawyków, ponieważ to oznaczałoby zamknięcie się w granicach twardego elektoratu, a nie poszerzenie pola walki.

Po drugie, 4 czerwca miał miejsce ciekawy eksperyment polityczny: wszystkie światła były skierowane na Donalda Tuska. Rodzi się więc pytanie, czy marsz mógł być dla niego przełomowym momentem politycznym? Opozycja musi przetworzyć społeczną energię wydarzenia w wynik wyborczy, jednak głosujemy zawsze na konkretne partie. One nigdy nie są idealne, co nieraz powoduje zniechęcenie. Z kolei mówi się, że lider PO ma duży elektorat negatywny. Jeśli opozycja miała pokazać siłę, jak mówił slogan wydarzenia, ową siłę muszą ostatecznie uosabiać konkretni politycy – a na marszu symbolem mobilizacji i mocy miał być właśnie Tusk. Teoretycznie wzmacnia to jego pozycję polityczną. W praktyce zakład polega na tym, czy coraz większa grupa wyborców zgodzi się na to, żeby to właśnie on wyraził ich sentyment; na tym, jak przekuć dobre emocje marszu w konkretne głosowanie.

Stanisław Tym: Milion nóg

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną