Najpierw spojrzenie Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych RP: strona białoruska przekazała nam informację, że w terenie przygranicznym mogą poruszać się trzy śmigłowce wykonujące lot szkoleniowy. Rzecznik dowództwa zaznaczył, że systemy radiolokacyjne nie stwierdziły naruszenia granicy. „To rutynowe loty, żadna anomalia. W rejonie przygranicznym to częste”. Tyle generałowie i ich rzecznik o sytuacji, jaka często zdarza się w pasie przygranicznym, nad którym obie strony wykonują loty szkoleniowe, patrolowe lub pościgowe za osobami nielegalnie przekraczającymi granicę. Wymianę informacji o takich lotach prowadzą nawet wrogie sobie państwa, by nie dopuścić do przypadkowego starcia uzbrojonych jednostek.
Ale jest też ujęcie z pozycji ministra obrony narodowej: „Doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy”. Reakcja polskiego państwa była naprawdę ostra, godna eskalacji wojennej. Ministerstwo spraw zagranicznych wezwało białoruskiego charge d’affaires do złożenia wyjaśnień. Minister obrony Mariusz Błaszczak zwołał posiedzenie Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego, którego zwierzchnictwo zachował po wejściu Jarosława Kaczyńskiego do rządu. Po posiedzeniu zdecydował o wysłaniu „dodatkowych żołnierzy i środków” na granicę. Poinformowano sojuszników w NATO!
Jest też punkt widzenia mieszkańców Białowieży po polskiej stronie, którzy dwa śmigłowce: Mi-8 (transportowy) i Mi-24 (szturmowy), widzieli nad dachami swoich domów, w odległości do 3 km od granicy. Maszyny leciały nisko, w polskiej przestrzeni powietrznej, nad polskimi wsiami pozostawały przez co najmniej kilka minut.