RosKomisja, której skład pisowska część Sejmu powoła niebawem na podstawie błyskawicznie znowelizowanej ustawy lex Tusk, będzie już tylko cieniem pierwotnego pomysłu. Prezydencka nowelizacja wybiła bowiem komisji większość zębów, a przy tej okazji głowa państwa pobiła po raz kolejny swój życiowy rekord w zakresie tempa zmiany zdania. Ponieważ w składzie RosKomisji ma już nie być parlamentarzystów, to wypełni ją grupa zaufanych akademików i publicystów, których PiS przedstawi jako wybitnych specjalistów ds. wschodnich. Podejrzewam, że większość z nich, o ile nie wszystkich, mogliśmy już obejrzeć w roli komentatorów w TVP Info. Teraz, awansowani do rangi sekretarzy stanu – bo akurat tego kuriozum prezydencka nowelizacja nie wyeliminowała – będą aż do wyborów próbowali przerabiać przed kamerami po raz kolejny punkt po punkcie akt oskarżenia, który sformułował już w scenariuszu serialu „Reset” Sławomir Cenckiewicz. Czasu dostali więcej, bowiem wyroku nazywanego oficjalnie „raportem” nie będą już musieli publikować 17 września. Wpływ ich działań na rezultat wyborów będzie jednak jeszcze mniejszy niż samego serialu, który przekonał do zdradzieckiej polityki Tuska głównie tych od dawna przekonanych.
Nie znaczy to jednak, że tematyka wschodnia nie będzie znacząca dla jesiennej elekcji. Tyle tylko, że wbrew nadziejom sztabowców z Nowogrodzkiej naprawdę istotne będą na tym polu wydarzenia z ostatnich kilkunastu miesięcy, a nie lat. Dlatego też nie wróżę skuteczności najnowszemu spotowi PiS, w którym prezes Kaczyński osobiście piętnuje rządy PO-PSL, skądinąd nie bez racji, za likwidację jednostek wojskowych i komisariatów policji. Niezależnie bowiem od tego, ile razy jeszcze propisowskie media powtórzą informację o obecnych rekordowych wydatkach rządu na zbrojenia, to kolejne wpadki ministra obrony i jego podwładnych, a nie wydarzenia sprzed 2015 r.