Przez wiele miesięcy, a już na pewno od początku 2023 r., politycy Platformy, a także Lewicy (oczywiście poza partią Razem) namawiali resztę opozycji do utworzenia jednej antypisowskiej listy w wyborach. Miała pełnić dwie funkcje. Po pierwsze: zwiększać szanse na pokonanie partii Kaczyńskiego – tu rzeczywiście sondaże nie były jednoznaczne, chociaż przy układzie PO, Polska 2025 i PSL razem, plus oddzielnie Lewica, wyniki najczęściej dawały opozycji przewagę. Ale znacznie ważniejsza była druga funkcja jednej listy: zabezpieczenie przed spadnięciem którejś z mniejszych sił „antyPiSu” pod wyborczy próg. Jakiekolwiek ewentualne straty jednej listy w głosach wynikające z absencji części wyborców zniechęconych wspólnym blokiem, który „rozmywa tożsamość”, byłyby i tak mniejsze od tych, jakie groziły, gdyby któreś ugrupowanie nie dostało się do Sejmu.
Czytaj też: Przegra ten, kto pierwszy odstawi nogę. Jakie jeszcze punkty zwrotne czekają nas do wyborów. I po nich
Być może nie każdy nadaje się na polityka
Ale nie, rozległy się gwałtowne protesty i imperialne ambicje: nie damy się zagonić do jednej zagrody przez Platformę, stracimy wyrazistość, zawiedziemy wyborców, Tusk ma wielki negatywny elektorat itp. Ostatnie sondaże pokazują, że Hołownia i Kosiniak-Kamysz mają może mniejszy negatywny elektorat, ale ten pozytywny jest jeszcze mniejszy. Dzisiejsze wyniki Trzeciej Drogi w granicach 6–9 proc.