Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tajemnica niedzielnej frekwencji. Co sprawiło, że Polacy tak tłumnie ruszyli do urn?

Kolejka do głosowania w warszawskim lokalu wyborczym przy ul. Grabowskiej Kolejka do głosowania w warszawskim lokalu wyborczym przy ul. Grabowskiej Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
W rozstrzygniętych właśnie wyborach do Sejmu i Senatu nie brakowało niespodzianek, a jedną z najpoważniejszych była frekwencja. Zagłosowało 74,38 proc. uprawnionych, czyli prawie 22 mln osób.

To rekord wszech czasów nie tylko w wyborach parlamentarnych – przebija nawet tradycyjnie mobilizujące drugie tury wyborów prezydenckich. I to wyraźnie – w porównaniu do rekordowych drugich tur z 1995 i 2020 r. (obie po ponad 68 proc.), różnica wynosi ponad 6 pkt proc. na plus. Dlaczego Polacy aż tak się zmobilizowali? Odpowiedź jest złożona i wymaga głębszych analiz, ale już dziś widać kilka czynników, które miały na to wpływ.

Zdecydowały emocje

Po pierwsze, i być może najważniejsze: emocje i stawka wyborów. Inaczej niż w 2019 r. wyborcy obu stron mogli czuć, że wszystko jest możliwe i to właśnie od ich głosu może zależeć to, kto będzie rządził przez kolejne cztery lata. Co prawda politycy co wybory przekonują, że to właśnie głosowanie jest najważniejsze od 1989 r., ale w tym przypadku to uczucie było chyba powszechniejsze.

Kampania była prowadzona na bardzo wysokim natężeniu emocji, co ułatwiło ściągnięcie do Warszawy setek tysięcy osób na dwa opozycyjne marsze. Bo to PiS przede wszystkim był tą siłą, która emocje generowała. Kampania dotychczasowego obozu władzy była skrajnie negatywna, obliczona na demobilizację wyborców opozycyjnych i oparta w przeważającej mierze na atakach na Donalda Tuska. Często w stopniu wręcz absurdalnym – jak w przypadku premiera, który w każdej z odpowiedzi w telewizyjnej „debacie” odnosił się do lidera PO.

To nasilenie negatywnych emocji mogło zirytować wyborców spoza twardego jądra PiS i skłonić ich do wyjścia z domu i poparcia opozycji. Jest też czynnikiem tłumaczącym zaskakująco dobry wynik Trzeciej Drogi, która z obietnicy zakończenia kłótni uczyniła swój główny przekaz kampanijny.

Absurdalne referendum

Druga rzecz: referendum. I wcale nie chodzi o to, że Polacy chcieli się wypowiedzieć w tematach o „szczególnym znaczeniu dla państwa”. Nieszczególnie chcieli – w plebiscycie głos zabrało niecałe 41 proc. uprawnionych, a wyniki były kuriozalne: na każde pytanie przynajmniej 94 proc. wyborców wybrało odpowiedź „nie”.

Rzecz z jednej strony w tym, że absurd i bezczelność tego referendum były najpewniej kolejnymi czynnikami mobilizującymi zwolenników opozycji. Z drugiej zaś w tym, że dzięki kampanii referendalnej ograniczenia finansowe mobilizacji w praktyce przestały istnieć. Spółki skarbu państwa mogły zalać Polskę billboardami zachęcającymi do udziału w plebiscycie, a związane z PiS organizacje pozarządowe wydać miliony złotych na reklamy w internecie.

Ułatwienie głosowania plus akcje profrekwencyjne

Po trzecie, i jest to sformułowanie rzadko przeze mnie używane, pomogły działania rządu PiS. Obniżono próg wielkości miejscowości konieczny do utworzenia komisji wyborczej, czego efektem było powstanie prawie 4 tys. nowych lokali wyborczych. Wprowadzono dowozy do głosowania dla wyborców w gminach bez komunikacji publicznej, osób starszych i z niepełnosprawnościami. Umożliwiono pobranie zaświadczenia pozwalającego na głosowanie poza miejscem zamieszkania przez internet, co pozwoliło unikać wizyt w urzędzie gminy i kilkukrotnie zwiększyło liczbę odebranych dokumentów. Wreszcie odbyła się kolejna edycja frekwencyjnego konkursu okołostrażackiego – tym razem w formie „bitwy o remizy”.

Po czwarte, o ile PiS starał się o zwiększenie frekwencji wśród wyborców wiejskich i starszych, o tyle bliższe opozycji organizacje pozarządowe (z cichym wsparciem biznesu) skupiły się na wyborcach młodych, zwłaszcza kobietach. Wcześniejsze badania pokazywały bowiem, że młode wyborczynie są zdemobilizowane i pozbawione nadziei po nieskutecznych „czarnych marszach”, a jest to grupa kluczowa dla opozycji. Skierowane do niej kampanie profrekwencyjne trudno więc zliczyć. Efekt widać – według exit poll frekwencja wśród osób w wieku 18–29 lat wzrosła aż o 22,4 proc.

Demografia i pandemia

I wreszcie na koniec – swoje piętno na procentowej frekwencji odcisnęła demografia i pandemia. Liczba osób uprawnionych do głosowania w tych wyborach wyniosła 29,5 mln – o 700 tys. mniej niż cztery lata temu. Wymierające powoli starsze roczniki są bowiem liczniejsze niż te, które nabywają prawo do głosowania. Swoje śmiertelne żniwo – znowu przede wszystkim wśród najstarszych – zebrał też koronawirus. Wyborców mamy więc mniej, co oznacza, że do osiągnięcia procentowo wyższej frekwencji potrzeba mniej głosujących.

Niezależnie od tego, jakie powody stoją za tak wysoką frekwencją w tegorocznych wyborach, trzeba ją odnotować z radością. Ale wbrew temu, co twierdzą politycy PiS, samo pojawienie się głosujących przy urnach nie oznacza jednak, że demokracja kwitnie. Wyniki wyborów wyraźnie jednak dowodzą, że większość Polaków chce, aby kwitła. Ale nad tym trzeba będzie jeszcze sporo popracować.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną